3Siostry

Jedna ze ścian w całości zbudowana jest z wielkoformatowych luster. Odbijają się w nich aktorzy oraz przypominająca okno drewniana konstrukcja. W ,,3Siostrach” życie toczy się zatem na dwóch płaszczyznach równolegle: na scenie i w jej odbiciu, naprawdę i we wspomnieniach. Życie jest tu niedostępne, choć na wyciągnięcie ręki. Jest jak to zamknięte okno, którego nikt nie ma odwagi otworzyć. Za scenografię tę oraz wizualicje odpowiada Philip Bussmann – artysta wizualny, który z Lukiem Percevalem współpracuje już od niemal dwudziestu lat.

Na tym oknie wyświetlane są obrazy symbolizujące cztery żywioły. Jeśli wierzyć Empedoklesowi, pierwiastki te gwarantują stabilność życia. Stabilność jednak jest dla sióstr oraz ich bliskich raczej przekleństwem aniżeli wynikającym z przewidywalności poczuciem ciepłego komfortu. Zakotwiczeniem w bezruchu i w braku decyzyjności, w nostalgii, która prowadzi do obłędu. Kijów zaś, do którego tęsknią siostry (właśnie Kijów, nie Moskwa – na znak solidarności z Ukrainą dokonano zmiany w tekście), jest niespełnionym marzeniem. Jest wspomnieniem przeszłości i tęsknotą za niewydarzającą się przyszłością. Jest metaforą dystansu do tego, co dzieje się wokół nich. Już śpiewana przez Maszę (Natalia Kalita) w jednej z pierwszych scen kołysanka – w przeciwieństwie do piosenki o samobójstwie, którą kobieta śpiewa w dramacie Czechowa – nie ma zwracać uwagi na ból czy przygnębienie bohaterki, a wyciszyć, ukoić w marzeniu, oderwać od tego, co tu i teraz. 

A ,,teraz” to świadomość upływającego czasu, kurczących się możliwości i szans na zmianę. ,,Teraz” to starzejące się ciało – namacalny dowód przemijania. Luk Perceval akcję spektaklu osadził bowiem na przestrzeni kilkudziesięciu lat, a postaci są tu dużo starsze niż ich literaccy odpowiednicy. Ich strach przed śmiercią i starzeniem się jest tu –  w przeciwieństwie do wielu inscenizacji ,,Trzech sióstr”, gdzie w tytułowych rolach obsadzane są aktorki młode – rzeczywiście uzasadniony. Podobnie zresztą jak świadomość pogrzebanych nadziei. 

Dopiero pojawienie się Wierszynina (Jacek Beler) jest u Percevala, tak jak u Czechowa, dostrzeżeniem możliwości zmiany i ucieczki od tego, co dotychczas. Twórcy spektaklu są jednak bardziej radykalni i idą krok dalej niż autor dramatu. Podpułkownik porusza się na wózku inwalidzkim, jakby w swoim ciele był uwięziony równie mocno jak w nieudanym małżeństwie i decyzyjnym impasie. Z domu Prozorowów ucieka i wielokrotnie do niego wraca. Jego sytuacja zdaje się być równie beznadziejna jak pozostałych. I nie jest to elegancki, kulturalny starszy pan, a nieprzyzwoity, śliski typ, w wymiętym, wczorajszym ubraniu. Tak, Wierszynin to postać zaskakująca, bo odpycha niemal tak samo mocno, jak wzbudza współczucie. Dlatego tym bardziej rozbrajające, a wręcz bolesne są podejmowane przez Maszę próby zatrzymania go. Pokazuje to jak ogromna i jak rozpaczliwa jest jej tęsknota za innym, niż dotychczasowe, życiem. Jak desperacka jest jej próba ucieczki od męża (Rafał Maćkowiak), którego nie kocha, nie pożąda, nie szanuje. 

Co ciekawe, relacja ta jest u Percevala nieco bardziej złożona niż ta, spisana przez Czechowa. Kułygin, wbrew literze autora, wcale nie ubóstwia bezgranicznie swojej żony. Co prawda zapewnia ją o tym, ale jego mowa ciała – wicie się, umizgi do pozostałych sióstr, do Wierszynina – komunikują coś zgoła innego. Wyraźnie widać tu, jak ważnym dla twórców spektaklu jest zwrócenie uwagi na problem widzialności i samostanowienia postaci, na to, jak widzą same siebie oraz na to, jak myślą, że widzą je inni.

Choćby Wierszynin, dla sióstr jest on synonimem możliwości ucieczki i wolności, za która tęsknią, mino że same zapomniały czym ona tak naprawdę jest. Przejmująca jest scena wdrapywania się przez – pogrążone jakby w letargu – Maszę i Irinę (Małgorzata Zawadzka) po drewnianej konstrukcji – ramie okna, z którego jakby na znak ostateczności zniknęły wszelkie obrazy. 

Naprawdę natomiast żyje i rzeczywiście jest obecna Natasza (Oksana Cherkashyna). Ona podejmuje decyzje, ponosi za nie odpowiedzialność, ma plany i korzysta z wolności, po którą sama poprzez małżeństwo z Andrzejem (Mirosław Zbrojewicz) sięgnęła. Widać to już na poziomie kostiumu (Annelies Vanlaere). Natasza jako jedyna podczas całego spektaklu wielokrotnie przebiera się, mimowolnie demonstrując tym samym swoją gotowość do zmian. Dla całej reszty elegancki, wieczorowy strój – garnitury i połyskujące sukienki – jest ponurą próbą zachowania pozorów statusu. Zdjęcie ubrania sprawia, że postaci kurczą się. Bez tej fasady wszyscy zdają się być niedopasowani i beznadziejnie nieszczęśliwi. Uciekają w przestrzeń poza scenę i lustro, poza pole widzenia siebie samego. W alkohol i seks, który daje im namiastkę wolności i zapomnienia.

Siostry i ich goście pragną niebytu, stanu niepamięci, który jawi się jako gwarant nowego życia i wolności właśnie. Wolność ta jednak wydaje się – z perspektywy bohaterów – nieosiągalna bowiem zapewnia ją dopiero poczucie sprawstwa. ,,3Siostry” zatem to obraz głębokiej i beznadziejnej tęsknoty za zmianą, która pewnie nigdy nie nastąpi.


fot. Monika Stolarska

H-effect

H – effect – spektakl Rozy Sarkisian i Joanny Wichowskiej, który widziałam podczas festiwalu Bliscy Nieznajomi. Wschód – jest próbą wypracowania nowego, innego sposobu mówienia o wojnie – nie opresyjnego, czy przepełnionego heroizmem, bez narzuconej z góry definicji bohaterstwa i patriotyzmu. Ważnym jest by zaznaczyć, że wszyscy twórcy i twórczynie spektaklu posiadają doświadczenie wojenne w Ukrainie dlatego warstwa tekstowa przedstawienia, która powstała podczas prób, w wyniku improwizacji, w dużej części stanowi fragment ich własnych wspomnień. Postaci stworzone w ten sposób przez aktorów i aktorki (Oksana Cherkashyna, Roman Kryvdyk, Oleg Rodion Shuryhin-Herkalov, Kateryna Kotlyarova, Jaroslav Havianets) są kolażem ich własnych przeżyć, wojennych świadectw zaczerpniętych z opowieści innych oraz bohaterów literackich – szekspirowskiego HamletaHamletaMaszyny Heinera Müllera.

H-effect to także manifest niezgody na zawłaszczenie i monopolizację przez wojnę historii, cenzurowanie i umniejszanie prywatnych doświadczeń w imię bohaterskiej abstrakcji. Bo według twórców i twórczyń spektaklu wojenny bohater ma prawo okazywać słabość, a kobieta nie jest bezbronną ofiarą. * 

fot. Aleksandra Ankudinova

Sposobem, w jaki starają się to przedstawić jest przede wszystkim realizm. Łatwo jest bowiem podnieść, przerzucić czarny worek służący do przewożenia ludzkich zwłok, kiedy w środku jest manekin. Z pewną lekkością, która wynika z umowności teatru, owe przerzucanie i rozczłonkowywanie plastikowego, anonimowego ciała się też ogląda. Ale kiedy do worka wchodzi człowiek, człowiek, którego od początku spektaklu zdążyliśmy już trochę poznać (Roman Kryvdyk), zapina się w nim i miota, wtedy symbol ustępuje miejsca niewygodnej prawdziwości, wyobraźnia podsuwa realne obrazy. W scenie tej Kryvdyk wścieka się na mitologizowanie śmierci podczas wojny, zdaje się krzyczeć, że śmierć na wojnie nie jest romantyczna, jest prawdziwa i bezlitosna.

Oksana Cherkashyna gra Ukrainkę zgwałconą przez żołnierzy. Relacjonuje niemal niemą scenę. Ona pokazuje dokumenty, żołnierze z karabinami wskazują na tapczan. Kobieta wie, jak skończy się to spotkanie, wie że nie ma sensu się opierać. Kładzie się, zdejmuje spodnie, nie krzyczy. Dziennikarka (Kateryna Kotlyarova), która z nią rozmawia pyta o narodowość mężczyzn, o flagę, która wisiała przed budynkiem, nie rozumie uległości. Cherkashyna powtarza raz jeszcze wspomnienie kobiety – dokumenty, karabin, tapczan, spodnie. Stara się zrozumieć jakie znaczenie w kontekście opisanego zdarzenia mają zadane jej pytania, czy realność faktu zależy od tego, czy zgwałcili ją rosyjscy separatyści, a może od stawianego oporu. Ty mi powiedz, czy to jest gwałt, czy to nie jest gwałt?! mówi. Scena kończy się i wraca po jakimś czasie. Tym razem Cherkashyna już nie używa słów. Wstaje, markuje akt płciowy – na stojąco, na leżąco, na krześle, na kolanach. W oczach ma pustkę, w ciele ostentacyjną siłę. Ukraińską flagę trzyma w ręku, ustach, między nogami. Jest dumna i przegrana jednocześnie. Ty mi powiedz, czy to jest gwałt, czy to nie jest gwałt?! mówi i obnaża sposób w jaki wojenna narracja odbiera kobiecie prawo do swojej historii. Oksana Cherkashyna podejmuje kilka prób mówienia o wojnie. To jedna z nich, inną jest na przykład parafraza fragmentu dekalogu ukraińskiego nacjonalisty. Każde podejście spotyka się z oporem. To nauczcie mnie mówić o wojnie, albo nauczcie mnie milczeć o wojnie! – wścieka się, zakleja sobie usta czarną taśmą, na ścianie z tyłu sceny pisze wielkimi literami NO WAR NO ART. Brak możliwości mówienia o wojnie w autonomiczny sposób ogranicza jej podmiotowość, limituje wolność wypowiedzi.

materiały promocyjne Festiwalu Bliscy Nieznajomi. Wschód

Cyborgami są nazywani weterani wojenni, którzy w 2015 roku przez 242 dni bronili terminalu lotniska w Doniecku. Ukraińscy żołnierze stali się legendą, symbolem. Jaroslav Havianets był uczestnikiem obrony, opowiada o tym doświadczeniu. Z dużym spokojem i wyjątkowym opanowaniem. Na ekranie z tyłu sceny zapętlony, niemy film przedstawiający wybuch wieży terminala, który z jednej strony kontrastuje z historią Havianetsa, z drugiej zaś (być może to przez brak dźwięku i czarno-białe kolory) się z nią spaja. Weteran oficjalnie odmawia roli cyborga. Nie ma ochoty dalej żyć na warunkach, które zostały mu narzucone. Nie chce, żeby ludzie postrzegali jego i jego córkę poprzez rolę, która przypomina jedynie o traumie.

fot. Aleksandra Ankudinova

Wojna kojarzy się postacią silnego, heteronormatywnego mężczyzny – żołnierza! Cyborga właśnie! Ale przecież w oddziałach wojskowych służą także kobiety, czy osoby LGBT. Ten aspekt rozpracowuje Oleg-Rodion Shuryhin-Herkalov – w przepięknych kolorowych strojach, butach na wysokim obcasie, rozpuszczonych długich, blond włosach, ze swobodą i sarkazmem. Z żartami z Maryli Rodowicz i oceną działania polskiego Rządu. Mówi, że nie godzi się na rolę ofiary, mimo że w wojsku żołnierze LGBT są katowani i torturowani, i to nie tylko przez oddziały agresora, ale przez homofobicznych rodaków. Jestem Hamletem z wyboru, z prawa i z urodzenia – mówi w jednej z pierwszych scen.

Spektakl kończy scena, w której ukraińskiego żołnierza – dla żartu – pod groźbą śmierci zmuszono do oddania strzału w głowę swojego pobratymca. Tym ,,humorystycznym” elementem, z którego zaśmiewali się rosyjscy separatyści było to, że broń, z której strzelał Ukrainiec nie była naładowana. Ten obraz prześladuje mnie do dziś… Realność okrucieństwa, prawdziwość wydarzeń, które zostały przedstawione bez zbędnej poetyki, czy patosu, za pomocą prostych tak naprawdę środków, niepokoją mnie do dziś. …z tyłu za mną ruiny Europy – słowa, które pojawiają się na samym początku HamletaMaszyny Heinera Müllera nabierają nowego, konkretnego znaczenia, kiedy zdamy sobie sprawę, że mówimy o ukraińskiej rzeczywistości, o realnych ruinach.

fot. Aleksandra Ankudinova

Można powiedzieć, że tytuł spektaklu oznacza po prostu efekt Hamleta. Duński książe – ułomny i zadufany w sobie, w imię idei i powodowany zemstą postanawia zabić. Zostawia za sobą trupy – niestety także tych, których kocha. Szacuje się, że do tej pory w konflikcie zbrojnym na wschodzie Ukrainy zginęło ponad 14 tysięcy osób, a 25 tysięcy zostało rannych. Być może to truizm, ale wydaje się ważnym, żeby za twórcami i twórczyniami spektaklu powtórzyć go raz jeszcze – na wojnie giną żołnierze, nie tylko wroga, na wojnie giną cywile, przypadkowi ludzie. I to im historyczno-polityczna narracja odbiera prawo do mówienia o swoim doświadczeniu w autonomiczny sposób, a także szansę na tworzenie swojej historii niezależnie od wojennych doświadczeń. Wojna kategoryzuje ludzi, cenzuruje i dewoalizuje ich historie.


* z opisu do spektaklu

zdjęcie główne: materiały promocyjne Festiwalu Bliscy Nieznajomi. Wschód

Bliscy Nieznajomi 2019. Ukraina

Tegoroczna edycja Spotkań Teatralnych Bliscy Nieznajomi różniła się od poprzedniej nie tylko za sprawą zmiany daty (do tej pory Festiwal odbywał się w maju), ale także zaproszonych do Poznania spektakli. Tym razem były to przedstawienia głównie ukraińskie. Dotychczas w programie Bliskich Nieznajomych znajdowały się produkcje jedynie polskie, wybrane zgodnie z myślą przewodnią/idiomem danej edycji. W tym roku tematem była Ukraina. W Polsce mieszka i pracuje obecnie 1 mln 200 tys. Ukraińców. W samym Poznaniu żyje 100 tys., co oznacza, że co dziesiąty mieszkaniec stolicy Wielkopolski jest ukraińskiego pochodzenia. Agata Siwiak — dyrektorka artystyczna i kuratorka Festiwalu oraz Maciej Nowak — dyrektor artystyczny Teatru Polskiego, mocno podkreślali, że po raz pierwszy od czasów powojennych stajemy się społeczeństwem wielokulturowym, co według mnie jest zjawiskiem absolutnie wspaniałym i wyjątkowym, ale też wymagającym od społeczeństwa pewnej dojrzałości. Dobrze, że polski teatr interesuje się współczesną kulturą i sztuką ukraińską, podejmuje z nią dialog i współpracę. 

Oś Spotkań wyznaczyły spektakle teatralne, a program uzupełniły dwie projekcje filmowe (Donbas i Jazda obowiązkowa) oraz koncerty (Alexandra Malatskovskaja, Karol Firmanty, Vidlunnia, Mikołaj Tkacz, Roman Szumski, Hubert Karmiński, Dawid Dąbrowski i Ostap Mańko) i odbywające się po przedstawieniach, rozmowy z twórcami.

modern

Na otwarcie i zamknięcie Festiwalu zaproponowano produkcje polskie. 

Pierwsza to Modern Slavery zespołu Biennale Warszawa w reżyserii Bartka Frąckowiaka. To teatr dokumentalny, polityczny o współczesnym niewolnictwie, powstały na podstawie materiału zdobytego podczas śledztwa przeprowadzonego przez artystów. Twórcy przy wykorzystaniu środków odsłaniających rzeczywistość, charakterystycznych dla teatru dokumentalnego: nagrań, zapisów rozmów, filmów, dokumentów, akt, fragmentów wypowiedzi specjalistów, mówią o globalnym, a tak rzadko podejmowanym w debacie publicznej, zjawisku handlu ludźmi, nielegalnym wykorzystywaniu do przymusowej, nieodpłatnej pracy. Przytaczają paraliżujące dane z raportu Global Slavery Index, który ujawnia, że w Polsce w 2016 r. żyło ponad 181 tys. nowoczesnych niewolników, co odpowiada 0,476 populacji Polski. Podczas spektaklu przywołują dramat wykorzystywanych przez Mirosława K. do niewolniczej pracy, Ukraińców oraz historię obozu pracy we włoskiej Foggi, gdzie niewolniczo pracowali z kolei Polacy.

Spektakl w zamyśle, scenografii bardzo przypomina Sprawiedliwość Michała Zadary, przedstawienie zrealizowane w ubiegłym roku w Teatrze Powszechnym w Warszawie. Modern Slavery podobnie jak Sprawiedliwość nie powstał po to, żeby pokazać wydarzenie, ale dokumentalność, performatywność dokumentalności. Pomimo rzetelności przeprowadzonych badań, ogromu przytoczonych danych i w końcu drastyczności tematu, przedstawienie pozostawiło niestety wrażenie przegadanego, przekonującego przekonanych.

lwow

Bliskich Nieznajomych zamknął bardzo dobry spektakl w reżyserii Katarzyny Szyngiery – Lwów nie oddamy. Tytuł sarkastycznie odnosi się trwającego od 2015 roku sporu pomiędzy Polakami i Ukraińcami o  dwa ukryte w skrzyniach lwy, sprzed bramy cmentarza Łyczakowskiego we Lwowie. Jeden z lwów trzyma łapą herb Lwowa z napisem ,,Zawsze wierny”, drugi – z herbem Polski i inskrypcją ,,Tobie, Polsko”. Polacy twierdzą: no komu te lwy co zrobiły, a Ukraińcy badają czy nie mają one charakteru anty ukraińskiego. Lwy pojawiają się w spektaklu kilkukrotnie, ale Lwów nie oddamy opowiada głównie o trudnych, polsko – ukraińskich relacjach, na których ciąży historia, pamięć o konfliktach i wzajemna niechęć… mimo że obecnie więcej nas łączy niż dzieli. 

Spektakl powstał na bazie materiału dokumentalnego, który reżyserka wraz z Mirosławem Wlekłym zgromadzili podczas pracy reporterskiej. Są to nagrania wywiadów z mieszkańcami Rzeszowa (Rzeszowa, bo to produkcja Teatru im. Wandy Siemaszkowej) i Lwowa, czy wypowiedzi cytowane z ankiet przeprowadzonych w jednym z rzeszowskich liceów ogólnokształcących. Z obu źródeł wynika mniej więcej to samo — uprzedzenie. Aktorzy pokazują co i jak pamiętamy i jaki to ma wpływ na nasze relacje, przerysowując utrwalone stereotypy. W spektaklu, uprzedzenia te obrazują dwa obozy aktorów – Polaków i Oksana Cherkashyna – typowa Ukrainka oraz przytoczone przez twórców polsko – ukraińskie konflikty oraz polski i ukraiński narodowiec, recytujący w jednej z ostatnich scen wspólny ksenofobiczny manifest. 

wesele

Spektakli ukraińskich pokazano aż cztery. Pierwszy z nich to Czerwone Wesele Teatru Publicyst z Charkowa – przedstawienie, które performatyką, stylem wypowiedzi, a także kostiumami i scenografią nawiązuje do teatru propagandowego z czasów radzieckich. Tytułowe czerwone wesele to nazwa świeckiego obrzędu celebrującego nowy, rewolucyjny porządek, inspirowany przez awangardowe idee wolności, wspólnoty, równości, wyzwolonej seksualności, emancypacji.* 

Teatr Publicyst za pomocą prostych środków, jak parafraza teleturnieju, ironia, propagandowy musical robotników, żywa gazeta, chcą przepracować i zmierzyć wpływ komunizmu na teraźniejsze funkcjonowanie społeczeństwa ukraińskiego. Na Ukrainie nadal trwa proces dekomunizacji, wyzwalania się z sowieckiej przeszłości, który zdaje się, że w Polsce został już (przynajmniej na tym poziomie, o którym mówi Teatr Publicyst) zanalizowany. Być może dlatego, pomimo pomysłu na rekonstrukcję historyczną, zmiksowaniu jej z sarkazmem, elementami musicalowymi, czy pop kulturowymi, nie wzbudza emocjonalnego pobudzenia. 

piekne

Piękne, piękne, piękne czasy Rozy Sarkisian na motywach Wykluczonych Elfriede Jelinek, Pierwszego Teatru we Lwowie to spektakl o trudnych relacjach rodzinnych, szerzej – społecznych, przesiąkniętych przemocą. Powodem jest wojenna trauma, która zakaża punkty styczne pomiędzy ludźmi agresją i okrucieństwem. Spektakl o tym, że w obliczu traumy wszyscy jesteśmy równi, bez względu na zasoby materialne, intelektualne, czy kulturowe. 

Rzecz dzieje się w Wiedniu końca lat 50. XX wieku i przedstawia trzy rodziny, wszystkie zainfekowane przemocą. W spektaklu kat staje się ofiarą i na odwrót, spokój i cisza zmienia w piekło, a uosobienie dobra zabija z zimną krwią. Odreagowywanie przez zabijanie, kradzieże, rozboje, zdrady, gwałt i manipulacje. Twórcy spektaklu, choć w bardzo chaotyczny sposób, wyjmują na powierzchnię to, co zwykle przemilczane, okryte misterium walki i aureolą poświęcenia dla ojczyzny i wolności.

Piękne, piękne, piękne czasy to prócz ważkości tematu, także pokaz świetnego aktorstwa. 

restauracja

Kolejny ukraiński spektakl to Restauracja Ukraina, niezależna produkcja Niny Khyzhnej i Oksany Cherkashyna. To przedstawienie o wszechobecnej na Ukrainie korupcji, a także patriarchacie i zniewoleniu wynikającym z obu tych zjawisk, o poświęceniu wolności na rzecz schematycznego poczucia bezpieczeństwa. Co warte zaznaczenia, premiera spektaklu odbyła się w ramach Międzynarodowego Dnia Korupcji. 

Dwie bardzo charyzmatyczne artystki, stworzyły spektakl polityczny, który estetyką ironii, humorem, nawiązaniami do popkultury, performuje protest. 

psychosis

I na koniec przepiękny, wzruszający i jednocześnie niezmiernie smutny spektakl Rozy Sarkisian Psychosis na motywach dramatu 4:48 Psychosis Sarah Kane oraz wierszy Anne Sexton i Sylvii Plath. W spektaklu grają twórczynie Restauracji Ukraina – Nina Khyzhna i Oksany Cherkashyna oraz Alexandra Malatskovska. 

4:48 Psychosis to ostatnie dzieło Sarah Kane – przedstawicielki nowego brutalizmu, dzieło w którym mówi o seksie, śmierci, chorobie psychicznej, cierpieniu. To rodzaj monologu wewnętrznego, powstałego na podstawie przeżyć poetki (chorowała na psychozę maniakalno-depresyjną. Zmarła śmiercią samobójczą po napisaniu 4:48 Psychosis). Jej głos podzielony jest w spektaklu na trzy aktorki. Chaotyczne wypowiedzi, mieszają się z rozmowami z lekarzami, kochanką, samą sobą. To inscenizacja próby znalezienia ratunku. 

Spektakl odłożył się w moim ciele na długo, nie dawał zapomnieć. Aktorki za sprawą muzyki, pastiszu, cierpkiego, czarnego humoru pozbawionego uśmiechu, groteskowości przynoszą na scenę sprzeczności – siłę kobiet i ich słabości; szaleństwo, niepokorność i cierpienie; świadomość i chęć wymazania wspomnień, ból, dojmujący ból i humor. Pozytywnym efektem ubocznym spektaklu jest rozprawienie się z patriarchalnym podejściem do roli kobiety w społeczeństwie, rozbicie tabu depresji i afirmacja kobiecej siły oraz prawa do samostanowienia, seksualności – zgodnej z preferencją kobiety, człowieka, a nie takiej jaką przypisano w zgodzie z paternalistycznym postrzeganiem. To zdecydowanie najlepszy, wyjątkowy i najsmutniejszy – w organicznym sensie, punkt tegorocznych Spotkań Teatralnych.

W tym roku, nazwa Bliscy Nieznajomi zyskała absolutnie nowe znaczenie. Bo ludzie, z którymi współżyjemy na co dzień – często mieszkamy w jednej kamienicy, robimy zakupy w tej samej Biedronce, jeździmy do pracy jednym tramwajem, są nam obcy, nieznajomi. Festiwal miał pomóc nam wszystkim – i Polakom i Ukraińcom poznać się nawzajem. Szkoda tylko, że w tak misternie przygotowanym wydarzeniu artystycznym, społecznym zabrakło ukraińskiego tłumaczenia polskich spektakli…

Nie mniej, Bliscy Nieznajomi ze swoim programem idealnie wpisują się w nowe, wspaniałe bo wielokulturowe okoliczności. Agata Siwiak po ostatnim spektaklu wspomniała, że istnieje spora szansa kontynuacji konceptu w rozpoczynającym się właśnie sezonie teatralnym. Z niecierpliwością czekam i trzymam kciuki życząc powodzenia!

* z programu festiwalowego

fot. Marek Zakrzewski

%d blogerów lubi to: