Ambona Ludu

Słysząc Ambona Ludu (tytuł najnowszego spektaklu zrealizowanego w Teatrze Nowym w Poznaniu), zastanawiałam się co to może tak naprawdę oznaczać? Czy z ambony – na wzór kościelnej organizacji usłyszymy kazanie, czy może ktoś będzie moralizował i nauczał, mówił o rzeczach, których słuchać nie chcemy, albo co gorsze – głosił prawdy oczywiste? Czy to raczej z myśliwskiej, leśniczej perspektywy, ktoś będzie nas z tej ambony obserwował? Widziałam plakat – po biało czerwonych częściach materiału spiętych agrafką, domyślać się można było, że sprawa dotyczyć będzie Polaków, podzielonych Polaków.

Biorąc pod uwagę obecną sytuację polityczną oraz bardzo wyraźny podział społeczeństwa, byłam zaintrygowana, a i pełna obaw o niepotrzebny patos i powtarzalność. Bałam się, że usłyszę jedynie wszystko to, czego mogę dowiedzieć się z wieczornych wiadomości. Szczerze mówiąc kilka ostatnich premier nie rozpieszczało artystycznie poznańskiej widowni, stąd mój niepokój o kolejne rozczarowanie i refleksję brzmiącą: ale po co?, narastał. Mimo obaw Ambona Ludu okazała się spektaklem świeżym, konsekwentnym, świetnie zagranym, porażająco groteskowym, niestety realnym.

Spektakl wyreżyserowany został przez dyrektora Teatru Piotra Kruszczyńskiego, który pełni tę rolę od 2011 roku. Tekst napisał znany polski pisarz, poeta, zdobywca prestiżowej nagrody literackiej Nike za swoją powieść Gnój, Wojciech Kuczok. Trzeba przyznać, że połączenie gwary poznańskiej, dresiarskiego slangu, pseudoartystycznego bełkotu oraz fragmentów z Wesela Stanisława Wyspiańskiego, rysuje w rezultacie bardzo zabawne i co niezwykle ważne, interesujące, pociągające i wartkie w przebiegu dzieło. Dramaturgią zajął się Michał Pabian i przyznać trzeba, że stworzyli z Kuczokiem świetny duet.

Wchodząc na widownię, czuć było zapach… no właśnie, czego? Chyba najtrafniejsza odpowiedź, to jesieni. A to za sprawą liści, którymi przykryta była cała scena i brzozowych pni umocowanych blisko siebie, naśladujących las. Na środku metalowa, czerwona ambona. Zatem wiem już, że ktoś tu będzie kogoś obserwował, być może ktoś tu będzie na kogoś polował. Tę świetną scenografię wykonali Sandra Stanisławczyk i Krystian Szymczak.

W lesie tym, metaforze Polski spotykają się przedstawiciele różnych grup społecznych, skłóconych, nierozumiejących się, spierających nawzajem. W normalnych warunkach pewnie by ze sobą nie rozmawiali. W normalnych, ale ta brzezina to nie są zwyczajne okoliczności. Ci ludzie znaleźli się tu nie wiadomo dlaczego, ale wiadomo po co – żeby rozmawiać. Miała tu zapewne powstać pewna wspólnota. Tylko jak pogodzić stadionową łobuzerkę z artystami? Jak pogodzić patriotów namaszczonych katolicyzmem z liberałami? Jak pogodzić Polaków?!

Spektakl rozpoczyna się od polecenia ubranego na galowo chłopca (w tej roli zamiennie Daniel Brzozowski, Szymon Janicki, Ksawery Miecznik z Poznańskiego Chóru Chłopięcego) „Do hymnu!” i nie spodziewajmy się, że usłyszymy Mazurka Dąbrowskiego, otóż z głośnikach wybrzmiał hymn poznańskiego Lecha. Wewnątrz pytanie: czy to rzecz o kibicach? Też – o namaszczonych siłą, patriotyzmem, mających coraz więcej do powiedzenia kibolach. Porozumiewających się prosto, acz dobitnie, bo w końcu silniejszy wygrywa. Ale tylko między innymi o nich, bo jest ich, czyli reprezentantów różnych grup społecznych w tym spektaklu, jeszcze kilku.

Jest i polski piłkarz (Andrzej Niemyt) o mentalności europejczyka polskiego pochodzenia, piłkarz, bardzo przystojny i bardzo zaangażowany w swoją powierzchowność, pozujący do selfie z żoną Kasią (Karolina Głąb). Kasia nazywa się wymownie – Dzióbińska, jest wyzywająca, stereotypowo śliczna i stereotypowo próżna, wygodna i infantylna. Była dziennikarka magazynu dla kobiet, kręci teraz filmiki na swojego bloga o profilu kulturalnym. Dlaczego zajęła się kulturą? Bo chciała zająć się czymś ambitniejszym niż pozowanie dzióbków do selfie i pisanie o modzie. W brzozowym lesie kontynuuje swój cykl wywiadów z najmniej interesującymi ludźmi.

Są przedstawiciele światka artystycznego: aktorka z depresją przygotowująca się do roli Racheli z Wesela – Maria (Maria Rybarczyk), Mariusz (Mariusz Zaniewki) – aktor wazeliniarz oraz mój osobisty idol, jeśli chodzi o postać sceniczną, bełkoczący frazesami na temat swojej wizji dzieła – reżyser Mieszko (Mateusz Ławrynowicz). Na przeciw tego teatru, można by rzecz nowego, mamy aktora teatru rekonstrukcyjnego, historycznego, nomen omen ojca Dzióbka (Aleksander Machalica).

Zdaniem kibiców (a w spektaklu jest ich dwóch i w tych rolach Filip Frątczak oraz Marcin Kalisz), prawdziwych rzecz jasna patriotów, dla których Polska to matka, teatr nowy to tylko pedały jeżdżące na wrotkach, natomiast prawdziwy to teatr historyczny, polski, katolicki. Nie jest to zresztą jedyna dziedzina sztuki, na której temat kibice się głośno i stanowczo wypowiadają. Mamy jeszcze malarstwo, gdzie liczyć się, a i istnieć powinien wyłącznie Kossak i Matejko, a nie jakieś tam awangardowe bohomazy.

Z przedstawicieli kultury mamy jeszcze starszego pana, tytułującego się culture menager, niedoszłego aktora teatralnego (Zbigniew Grochol).

Na scenie jako pauza, głos narracji i obserwacji pojawia się dwa razy, starsza kobieta (Daniela Popławska) – zapewne naukowiec, która czyta w sposób pięknie zmanierowany tekst ilustrujący jej doświadczenia codzienne. Śmiejemy się z tych opowieści, choć są przerażające. Przerażające bo chyba każdy z nas doświadczył jakiejś gałęzi agresji, o której mówi i przerażające bo śmiejemy z tego się – a prawi o wulgarności, o imbecylach, o agresji fizycznej i werbalnej, o przemocy i znieczulicy przypadkowych uczestników i ich hipokryzji. Swoje wypowiedzi puentuje łamiącym się głosem, że… „pierdoli taki kraj, pierdoli taką Polskę, taką ojczyznę.” pewnie nie jeden widz pierdoli taki kraj razem nią…

Wydawałoby się, że na scenie mamy socjologiczny przekrój przez całą Polskę. I niby tak jest, choć jest to przekrój całkiem stereotypowy. Nasze zadanie by z tych stereotypów  rzeczywiście wyciągnąć prawdę.

Dlaczego stereotypowo?

A bo kibole, dresiarze, to łyse umięśnione, wulgarne półgłówki, dla których liczy się zaspokoić jedynie najniższe potrzeby z piramidy Maslowa; ich żony to wyzywająco umalowane, w kusych spódniczkach, też niezbyt mądre kobiety (choć obecna tu żona jest psycholożką nie odbiega bardzo od przytoczonego stereotypu – w tej roli świetna Małgorzata Łodej – Stachowiak).

A aktorzy to zadufani w sobie, będący zaangażowani jedynie w proces tworzenia roli ludzie. Nawet chęć romansu Marii z kibolem, wydaje się być nie do końca szczera. Być może aktorka chce w ten sposób mówiąc slangiem „wejść w rolę” – „wejść w romans z chłopem”.

A bo piłkarz ma pieniądze i ładną żonę, a żona piłkarza niezbyt rozgarnięta, ale za to… ładna.

A stary człowiek to konserwatywny tradycjonalista, prawiący o zuchwałym podejściu dzisiejszej młodzieży do historii.

I mówiąc to wszystko, nadal całkiem szczerze twierdzę, że to naprawdę przyzwoity spektakl, warty polecenia. Bo koniec końców do nas należy refleksja i do nas należy analiza, do nas należy weryfikacja wrażenia.

Zapraszam do Teatru Nowego w Poznaniu! Uśmiejecie się, a i wyjdziecie z tak zwanym czymś. A może ktoś z was znajdzie odpowiedź na pytania: jak rozmawiać, jak się porozumieć, jak stworzyć wspólnotę, jak żyć w jednym kraju i się nie pozabijać?

Ja permanentnie szukam…

P.S. a ta ambona, to trochę do obserwacji, trochę do postawy ad cathedra, a i trochę do kazania.

 

fot. Jakub Wittchen

 

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

%d blogerów lubi to: