Klub w reżyserii Weroniki Szczawińskiej powstał na podstawei głośnego reportażu Matildy Voss Gustavsson Klub. Seksskandal w Komitecie Noblowskim. Zarówno w przedstawieniu jak i w książce pojawia się postać zwana Kulturprofilen – osobistość ze świata kultury. U Gustavsson jest to Jean-Claude Arnault – dyrektor artystyczny offowego klubu Forum w Sztokholmie. Mężczyzna nie posiada na koncie spektakularnych osiągnięć artystycznych, ale małżeństwo z Katariną Frostenson (z którą współprowadził Forum) wybitną poetką, członkinią Akademii Szwedzkiej i wynikające z tego faktu szerokie wpływy, pozwalają mu na nadużycia finansowe i zastraszanie molestowanych przez siebie kobiet. Gustavsson decyduje się na to określenie w początkowej fazie dziennikarskiego śledztwa, skłoniona do tego przez wydawcę gazety ,,Dagens Nyheter”. U Szczawińskiej pojęcie to zdaje się być metaforą szerszego problemu. Tropicznie otwiera przestrzeń do rozmowy nie tylko o przemocy seksualnej, ale i do jasnego wyrażenia niezgody na osaczanie jej ofiar przez samozwańczych ekspertów. Pozwala komentować doniesienia na temat molestowania i mobbingu w polskich instytucjach kultury, czy uczelniach artystycznych oraz sprzeciwiać się patriarchalnym strukturom władzy w tych miejscach. Przede wszystkim jednak, dzięki zabraniu przestępcy nazwiska, staje się on (lub ona) hasłem, moralitetowym każdym, a tak ważna uwaga i wsparcie oddane zostaje ofiarom.
Twórczynie spektaklu (twórczynie – bo spektakl powstał przy udziale samych kobiet) z wielogłosu wybierają jeden – głos Lydii. Decyzja ta jest zbyt istotna, żeby mogła być przypadkowa i z tego powodu staje się niezmiernie ważna w interpretacji wydarzeń scenicznych. Dlaczego akurat wokół tej historii zbudowano dramaturgię spektaklu? Świadectwo Lydii jest niejednoznaczne i skomplikowane, wyobrażam sobie, że dla kogoś może być niezrozumiałe. To kobieta, która wyłamuje się ze stereotypowego i niesprawiedliwego postrzegania ofiar przemocy seksualnej. Nie jest pruderyjna, lubi seks, a Jean-Claude na początku jej się zwyczajnie podoba. Po gwałcie, sparaliżowana strachem i zdezorientowana, spędza u niego noc, potem spotyka się z nim znowu i raz jeszcze – w nadziei, że dzięki tego typu kompromisom zdoła utrzmać dystans. Aktorki mówią o Lydii, ale także jako Lydia, a nawet do Lydii, zadają jej pytania i komentują – powielają w ten sposób napastliwe społeczne klisze, cytują wypowiedzi, które kobieta rzeczywiście słyszała na swój temat – w autobusie, czy przy rodzinnym stole. Wydawać by się mogło, że scena, w której Monika Szufladowicz (jako Lydia) słucha podobnych komentarzy, jest rozwiązaniem bardzo prostym, bo stanowi zwykłe powtórzenie. Jednak obserwowanie tej dosłowności, dość dobitnie pokazuje jak wypowiadane bez namysłu osądy, czy doszukiwanie się winy w ofierze zawłaszczają i zniekształcają jej historię.


To punkt wyjścia do serii monologów. Wraz z rozwojem dramaturgii spektaklu, wypowiedzi aktorek stają coraz bardziej prywatne, empatyczne. Kobiety upewniają się, że nikomu z obecnych w teatrze nie przyjdzie do głowy usprawiedliwianie gwałciciela, tłumaczenie przemocy, szukanie winy w ubiorze, postawie, słowach, spojrzeniach, zgięciach kolan, albo ruchach małych palców u stóp ofiary. Szczególnie mocno wybrzmiewa to ww wzruszającym monologu Emilii Walus. Innym, albo kolejnym powodem, dla którego wybrano wypowiedź Lydii może być fakt, że wniesione przez kobietę oskarżenia doprowadził do skazania Jean-Cluade Arnaulta na karę pozbawienia wolności. Daje to pewnego rodzaju siłę i poczucie sprawstwa.
Forum jest osią wydarzeń. Nieprzypadkowe jest więc, że twórczynie spektaklu umiejscawiają akcję właśnie tam, w dodatku podkreślają mocno, że to Sztokholm, to Szwecja, a nie Polska. Skandynawska etykieta pozwala im na przemycanie treści mocno aktualnych, dotyczących molestowania i mobbingu w polskiej kulturze. Kobiety poruszają się z wolna, stukają kostkami lodu w kieliszkach, ekstrawagancko ubrane biorą udział w wernisażu wystawy, na której nie ma dzieł sztuki. Są jedynie ich opisy. To scenograficzna gra z faktem, że z Forum często znikały prace wystawiających w tym miejscu artystów. Były kradzione, ale bez włamania, albo kupowane przez kolekcjonerów, lecz bez zapłaty. Kontynuacja tego wątku umacnia się w emocjonalnym monologu Julii Borkowskiej, w którym jako Katarina Norling opowiada o kradzieży jej prac, zastraszaniu i wykorzystaniu jej własności intelektualnej przez Frostenson i Arnaulta.

Spektakl Klub nie jest adaptacją reportażu choć powstał na jego podstawie. Książka jest szwedzkim świadectwem akcji #MeToo, spektakl natomiast to pole rozszerza, odkrywa kolejne jego warstwy. Bo o ile rzeczywiście, przytoczone zostały w nim historie zaczerpnięte prosto z reportażu, to jest to jedynie pretekst, by móc powiedzieć o sprawach bliższych, bardziej polskich. Przede wszystkim, jest jednak wyrazem siostrzeństwa, wspólnotowości i wsparcia; sprzeciwem wobec wykorzystywaniu władzy w celu tuszowania przestępstw seksualnych i – co najważniejsze – wobec wiktymizacji ofiar.
fot. Bartek Warzecha