O szczytach rozpaczy i uśmiechu stewardessy

Spektakl miał swą premierę 12 listopada 2016 roku za sprawą reżyserki – Agaty Baumgart i dramaturga Michała Pabiana.

Sprawcami tego wydarzenia są widzowie Teatru Nowego w Poznaniu głosujący na spektakl O szczytach rozpaczy i uśmiechu stewardessy w ramach projektu SCENA DEBIUTÓW, który daje szansę początkującym reżyserom warszawskiej PWST oraz scenografom, kostiumografom z poznańskiego Uniwersytetu Artystycznego realizacji swojej sztuki na profesjonalnej scenie teatralnej oraz włączenia jej do stałego repertuaru.

Rzecz za sprawą wiwisekcji trzech kobiet traktuje o depresji, jako chorobie wyłączającej z normalnego funkcjonowania, zaprzeczającej nieprawdziwej hipotezie i przeświadczeniu, jakoby miałaby być ona źródłem głębszej wrażliwości i artystycznego natchnienia. Temat na sztukę może nie nowatorski, ale nadal ciekawy, tytuł zachęcający, w obsadzie wspaniała Dorota Abbe i to by było na tyle, jeśli chodzi o mowę obrońcy.

Oskarżyciel zaś pragnie zauważyć brak polotu, prostą, mało kreatywną scenografię, której nie sposób bronić stwierdzeniem „mniej znaczy więcej”, zbyt pompatyczne kwestie oraz niekoniecznie ciekawą próbę zrealizowania rozstrzelonej w czasie , jawie i śnie tragikomedii oraz pokazania ponadczasowości depresyjnej sinusoidy nastrojów. Spektakl niewątpliwie z potencjałem, choć niestety niewykorzystanym – i to chyba największe oskarżenie, za które grozi wyrok, tfu! widok! pustych miejsc na widowni.

Wchodząc na widownię w oczy rzuca się wielka trampolina. Nie ma szans na rzucenie się czego innego, bo niczego innego tam po prostu nie ma. Po zajęciu miejsc witają nas obrazy wyświetlanej nad głowami, reklamy. Podczas zmieniających się animowanych kadrów czytamy kilka pytań z cyklu „wydaje ci się, że nic nie ma sensu?” Po czym pada stwierdzenie „prawdopodobnie masz depresję.” i dalej „to wspaniale” więc wykorzystaj swoją chorobę i zamień ją w sukces. Już w tym miejscu możemy domyślać się o czym to będzie spektakl, ale mamy nadzieję chociaż na odrobinę czarnego humoru.

Światła kierują się na trampolinę, na której stoi kobieta w sportowym kombinezonie termicznym. W tej roli mało pasjonująca i angażująca Martyna Zaremba. Spod trampoliny wychodzi kolejna w elegancko skrojonym różowym kostiumie i opowiada nam o swoim lęku przed lataniem, a której śni się że jest stewardessą (wspomniana już Dorota Abbe). Przekonuje nas, że sukces linii lotniczych zależy od wdzięku obsługi pasażerów, a wszystko to w rytm utworu Zbigniewa Wodeckiego z 1987 roku Uśmiech Stewardesy.

Piosenka ta, jak i proza rumuńskiego filozofa Emila Ciorana Na szczytach rozpaczy były inspiracją dla twórców spektaklu, o czym mówią w poprzedzających premierę wywiadach. W opisie do spektaklu czytamy taki cytat ze wspomnianego działa: „Autoironii nie osiąga się przez uśmiechy, lecz tylko przez westchnienia, nawet jeśli zupełnie zduszone. Albowiem autoironia to wyraz rozpaczy. Skoroś utracił świat, zatracasz również siebie samego. Wówczas czarny, zatruty i ponury śmiech towarzyszy wszystkim twoim gestom jak wstrętna maska, niszczy wszystkie iluzje zapału, a ponad ruina, naiwnych, słodkich i pieszczotliwych uśmiechów pojawia się uśmiech pełen męki, bardziej wykrzywiony niż na maskach ludów pierwotnych i bardziej definitywny niż na maskach egipskich”

Zatem jednym z celów, przesłań jest przewartościowanie, głośne zdefiniowanie depresji, jako choroby, unaocznienie, że nie ma ona nic wspólnego z twórczością oraz prośba o niebagatelizowanie objawów, jak i samych chorych. Jest próbą wyrażenia sprzeciwu wobec społecznej presji bycia permanentnie uśmiechniętym i pogodnym (szczególnie w środowisku zawodowym).

W wywiadach i reżyserka i dramaturg przyznają, że od kilku już lat sami leczą się na depresję.

Wszystko to brzmi jak materiał na dobry spektakl, więc dlaczego tak nie było?

Przejdźmy zatem dalej.

Okazuje się, że kobieta w sportowym stroju, to Mistrzyni. Po informacjach na temat historii swojego życia, jakimi dzieli się z widownią, domyślamy się, że to Justyna Kowalczyk. Polska biegaczka narciarska, wielokrotna mistrzyni świata, multimedalistka olimpijska, mistrzostw świata, czterokrotna zdobywczyni Pucharu Świata, która przyznała na łamach jednego z polskich czasopism dla kobiet, że cierpi na depresję. Podczas spektaklu opowiada i uczy stewardessę, jak triumfować pomimo fizycznego i mentalnego bólu. Dzieję się to w efekcie slow motion, w którym nasza Mistrzyni nie zdobywa według mnie złota… Narciarka dalej snuje swoją opowieść. O swoim dzieciństwie, które miało wpływ na jej tożsamość (naprawdę?! Niemożliwe…), o tym jak depresja nagle zawładnęła jej życiem, jak męczy ją bezsenność, ból, lęk, wstyd.

Następnie na scenie pojawia się kolejna kobieta. Jest to pisarka, najsmutniejsza kobieta na ziemi – Virginia Woolf, która nawiedza Stewardessę w jej snach. W tej roli grająca na granicy przesady Bożena Borowska – Kropielnicka.

Informacji na temat twórczości i życia Woolf dostarcza nam kolejny film utrzymany w tej samej konwencji, co poprzedni. Dowiadujemy się z niego, między innymi, że cierpiąca na depresję pisarka popełniła samobójstwo przez utopienie, na dowód czego wylewa ze swojego uta wodę oraz o jej największych wahaniach nastroju, depresji sezonowej w latach 1895 -1941. Po tej historii kobiety wchodzą pod trampolinę po to, aby przy akompaniamencie kolorowych, dziecięcych cymbałek zaśpiewać piosenkę o słowach „jak cudownie chorym być, chorym być…”. Podejrzewać można, że zabieg ten miał być groteską, a wyszło dość infantylnie i kiczowato.

Dalej Stewardessa prosi Woolf, że zrobiła coś, na co nigdy w życiu by się nie zdecydowała. I wtedy z głośników zaczyna płynąć podkład do utworu Tercetu Egzotycznego „Dance, czyli conga, bonga i cabasa”, a pisarka wchodzi na trampolinę i przy wtórze dyskotekowych, szaleńczych ruchów śpiewa piosenkę.

Na koniec wśród perlistego śmiechu i głosu Zbigniewa Wodeckiego, kobiety schodzą ze sceny. I dobrze! Niech już idą.

Spektakl prosty, chciałoby się powiedzieć zbyt prosty, zbyt dosłowny. Szkoda, że nie dano widzom tej przyjemności pogłówkowania, analizowania, pozachodzenia trochę w głowę… szkoda, że potraktowano nas i tę sztukę tak mało ambitnie…

fot. Bartosz Górka

 

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

%d blogerów lubi to: