Dead girls wanted

Bo dobra dziewczyna to martwa dziewczyna…

Sześć kobiet. Sześć historii. Sześć upadków. Kulturowa fascynacja martwym, kobiecym ciałem i medialna fiksacja na temat celebryckiego staczania się. Im bardziej poniżający obrazek, tym lepiej, tym więcej seksistowskich gifów, komentarzy i krzykliwych, prasowych nagłówków. Dead Girls Wanted, to sześć monologów skrzywdzonych, upadłych kobiet, bądź kobiet już martwych, których śmierć poprzedzona była upadkiem. Kobiet ikonicznych dla popkultury, gwiazd, celebrytek, których ucieczką przed swoją rolą, przed sławą i związanymi z nią oczekiwaniami jest autodestrukcja.

Inspiracją dla Jolanty Janiczak i Grzegorza Stępniaka, do powstania tekstu, była książka Alice Bolin Dead Girls: Essays on Surviving an American Obsession. Książka dostępna jest na razie  tylko w języku angielskim i dotyczy, jak wskazuje tytuł — obsesji amerykańskiej popkultury na punkcie martwych dziewczyn.

Z perspektywy rozwoju fabuły, te martwe dziewczyny są w filmach, czy serialach raczej mało ważne. Ich znalezione ciała są szansą do rozwiązania przez mężczyzn policyjnej zagadki, wykazania się w roli detektywa, śledczego, prokuratora. Jedną z przedstawicielek martwych, telewizyjnych kobiet, znanych na szeroką skalę jest Laura Palmer z miasteczka Twin Peaks. I to właśnie fragmentem z tego serialu i obrazem nieżywej Palmer, której ciało ,,zagrała” Jola Janiczak, rozpoczyna się spektakl — kolaż pełen przeróbek, tekstów piosenek, swoistych spowiedzi gwiazd, które nie oczekują rozgrzeszenia.

deadgirlswantedfotstolarska-82-1171

Jako pierwsza swój monolog rozpoczyna Nastazja Filipowna (nieudana, pretensjonalna rola Beaty Deutschman) z Idioty Fiodora Dostojewskiego. I dalej, zgodnie z myślą Michela Foucaulta, że najwięcej o danej kulturze mówi to, co zostało przez nią wyrzucone na margines, otwierają się przed nami kolejne kobiety, jedna po drugiej — gwiazdy medialnych performanców, bohaterki alkoholowych i narkotykowych ekscesów, osaczane przez paparazzi, fotografowane i kręcone w stanie odurzenia, nagie, zarzygane, półprzytomne, pogrążone w depresji, będące pożywką dla mediów. Martwe lub uśmiercone (jak Britney Spears, czy Lindsay Lohan) za życia. Mówią o swoich lękach, uzależnieniach, o wyrachowanych, pazernych krewnych. Mówią o bezsilności i lęku, a jednocześnie emanują jakąś dziwną siłą i pewnością siebie, którą jakby odzyskały po śmierci lub poprzez autodestrukcyjne akty. Aktorsko jest już tylko coraz lepiej.

Świetny w roli  Whitney Houston, Łukasz Stawarczyk — ubrany w białe futro, co kilka zdań kryje głowę pod wodą, w cynkowej wannie (bezpośrednie odniesienie do miejsca, w którym znaleziono ciało Houston po przedawkowaniu). Wzruszająca Magdalena Celmer w czarnym koku, jako Amy Winehouse, która błaga o wsparcie, uwagę, miłość Blake’a (były partner Amy, którego rola w jej karierze i uzależnieniu była niebagatelna). Hipnotyczna Karolina Staniec, Annę Nicole Smith (znaną między innymi z sesji dla Playboya i śmierci w wieku niespełna 40 lat w wyniku zażycia dwunastu rodzajów różnych leków), zagrała w supermarkecie. Film z odurzoną Smith w wykonaniu Staniec, spacerującą w coraz większym zagubieniu, smutku i upojeniu, obserwujemy na ogromnym ekranie z tyłu sceny. Na koniec dwie jeszcze żywe kobiety, czyli Britney Spears i Lindsay Lohan. Jeszcze bo wciąż balansują na krawędzi życia i śmierci. Britney, ulubienicę moich rówieśniczek z lat 90. zagrała Małgorzata Saniak; przez całą swoją scenę biegnie bez tchu (lub może bardziej jedzie bo jest, jak cała reszta aktorów, na wrotkach) przed siebie, zostawiając w tyle wszystko i wszystkich, którzy czegoś od niej wymagają, oczekują. I na koniec wspaniała Agnieszka Kwietniewska w roli Lindsay Lohan — amerykańskiej aktorki filmowej i serialowej, aktorki Disneya, która pomimo młodego wieku była już na kilku odwykach, o której media przypominają sobie przy okazji kolejnych skandali. I która pomimo wspinania się przez całą scenę po szczeblach wysokiej drabiny, gotowa za sukces zapłacić wiele, kariery pewnie w najbliższym czasie nie zrobi.

Dead Girls Wanted to kompletna i radykalna dekonstrukcja amerykańskiego snu.

deadgirlswantedfotstolarska-85-1168

O znieczulicy społecznej, o przyzwoleniu na cynizm i seksizm i o kulturowej obsesji na temat martwych dziewczyn (jak czytamy w opisie spektaklu) jest najnowsza premiera Teatru Zagłębia w Sosnowcu. Naiwnym jest jednak sądzić, że Dead Girls Wanted to spektakl tylko o cierpieniu i psychicznym załamaniu przywołanych w nim kobiet, czy o zainteresowaniu mediów ich martwym ciałem. To także rzecz przypominająca o poczuciu winy i o odpowiedzialności społecznej, a także o ,,pokazywaniu widzenia” — bo przecież wszyscy (nawet ci, którzy nie do końca szukali) widzieli nagranie zataczającej się podczas koncertu w Belgradu, Amy Winhouse, widzieli zdjęcia naćpanej Whitney Houston, widzieli zdjęcia, czy nagrania rozdygotanej, łysej Britney Spears, biagającej po parkingu i demolującej auta parasolką. Ale czy ci sami widzieli coś więcej prócz tego? Może jakieś refleksje na temat toksyczności mediów, może jakąś tragedię tych poniżonych, wycieńczonych psychicznie kobiet, którym odmawia się prawa do człowieczeństwa? Jeśli nie, to pewnie warto wybrać się do Sosnowca. Mam nadzieję, że dzięki takim spektaklom, jak Dead Girls Wanted, w których mówi się wprost, przedstawia się wprost, analizuje i poddaje ocenie wprost, teatr ma szansę wyjść poza terytorium uzgodnione, czyli takie gdzie przekonani mówią do osób przekonanych, przez co komunikat krytyczny nie przedostaje się dalej.

fot. Monika Stolarska

Workplace

Workplace w reżyserii Bartka Frąckowiaka, to opowieść o trzech kobietach. Na pozór niepodobnych, bo w końcu w różnym wieku, z różnymi kwalifikacjami, na trzech różnych poziomach drabiny społecznej, każda w innym miejscu życia. Pierwsza z nich, grana przez Magdalenę Celmer — najmłodsza, dopiero wchodząca na rynek pracy, zgłębiająca tajniki etatu. Druga — mająca już dość bogate doświadczenie zawodowe i pozycję, wracająca właśnie na stanowisko po urlopie macierzyńskim i pracująca z tego tytułu od świtu do nocy. Po pierwsze z wdzięczności za ponowne przyjęcie do pracy (to jak dostać pracę na nowo mówi postać brawurowo zagrana przez Anitę Sokołowską), po drugie żeby spłacić kredyt hipoteczny — bagatela 422 tysiące złotych. Trzecia kobieta to pani sprzątająca, która tak naprawdę ma nie jedną, a tysiąc prac, a i też niepełnosprawnego męża alkoholika. To rola świetnej Beaty Bandurskiej.

Powiedziałam na pozór, bo coś, oprócz fantastycznej gry aktorskiej je jednak łączy — wszystkie swoją pracę straciły i wszystkie spotykają się w swoistym laboratorium kariery, gdzie kobiecy głos z offu dyktuje kolejne zadania symulujące przebieg rozmowy kwalifikacyjnej i swego rodzaju etiud, podczas których żonglując emocjami,  przyjmują kolejne maski, wcielają się w role pracodawców i pracownic, z różnych miejsc zatrudnienia. I sceny te, to kluczowe momenty spektaklu bo to właśnie w nich zostaje podkreślony problem dystrybucji przemocy wobec kobiet w miejscu pracy — tej patriarchalnej, społeczno-ekonomicznej, ale też kobiet wobec kobiet. Jest podkreślony, wcale nie zdemaskowany, bo nikt w tym spektaklu nie odkrywa Ameryki, a stawia sobie raczej za cel uwypuklenie, zwrócenie uwagi (jak czytamy w opisie) na utratę godności, stabilności i poczucia własnej wartości kobiet w skutek działania globalnej gospodarki kapitalistycznej.

Workplace_reżyseria Bartek Frąckowiak_teatr polski bydgoszcz_foto Monika Stolarska22.52685154b32ee4610a91eaaf00851e811473

Spektakl ma formę kompozycji muzyczno-ruchowo-emocjonalnej, gdzie trzy kobiety w przestrzeni przypominającej zapomniany magazyn sprzętów biurowych (scenografia Anny Marii Zajęby i Mikołaja Małka) projektują kolejne sceny dotyczące swojej przeszłości i przyszłości. Dobrze wykorzystana scenografia, która dzięki swej mobilności i możliwości przeistaczania pozwala na odkrywanie nowych przestrzeni i tworzenie nowych światów. W połączeniu z emocjami, zamianą ról i peruk pozwala na dużą uniwersalizację problemu.

Workplace_reżyseria Bartek Frąckowiak_teatr polski bydgoszcz_foto Monika Stolarska11.52685154b32ee4610a91eaaf00851e811473

Umożliwia przebywanie w agencji reklamowej odpychającego seksizmem i sprośnością, prezesa (ale przecież gdzieś trzeba zdobyć doświadczenie, gdzieś trzeba zacząć…). Pozwala też na wyjazd w celach zarobkowych do Niemiec by opiekować się schorowanymi seniorami, którym różne dolegliwości i niepełnosprawności nie przeszkadzają w klepaniu po tyłku i łapaniu za piersi młodej opiekunki. Przenosi do biura, gdzie jedni sprzątają (zagryzając zęby w poczuciu niesprawiedliwości ekonomicznej), a drudzy kserują i biegają z dokumentami, permanentnie udowadniając swoją niezbędność. Sala poporodowa natomiast stwarza przestrzeń by salowa (której praca w szpitalu to jedna z tysiąca) mogła wreszcie wypowiedzieć się na temat wyniosłości pani z biura – młodej mamy i obwinienie jej (bo kogoś trzeba) za błędy systemu.

Wiele w tych scenach śmiechu bo aktorki markują nowe role z dużą lekkością i często z dużą przesadnością, co daje efekt rzeczywiście groteskowy. Tylko niestety jest to śmiech powodujący raczej wyrzuty sumienia niż radość… po wyjściu z teatru czujemy się winni każdego uśmiechu. Bo pojawia się w dobie zwątpienia w siłę i wartość demokracji, kiedy niepełnosprawni muszą walczyć o opiekę ze strony państwa, kiedy kobiety muszą dowodzić swoich praw protestując na ulicach. Bo kapitalistyczny pęd za pieniędzmi, za lepszym jutrem sprawił, że kobiety z Workplace czują się dobrze tylko ukryte i razem. Reżyser schował je pod ogromną miotłą, czyli tam, gdzie nie dociera wzrok, ani głos wolnego rynku, gdzie są niewidoczne i mogą choć na chwilę się zatrzymać i zastanowić na tym, czego tak naprawdę chcą i czego potrzebują. A pragną jedynie spokoju… kobieta spłacająca kredyt pragnie się jedynie i wreszcie wyspać.

Workplace_reżyseria Bartek Frąckowiak_teatr polski bydgoszcz_foto Monika Stolarska21.52685154b32ee4610a91eaaf00851e811473

To ostatnia scena spektaklu. Po nim kobiety wychodzą z aktorskich kreacji, aby podzielić się z widownią swoimi refleksjami na temat utopii pracy. Ich wypowiedzi nie są tak przejmujące i wzruszające, jak te sprzed roku, kiedy żegnały się z Teatrem Polskim w Bydgoszczy, po zakończeniu kadencji Pawła Wodzińskiego i Bartka Frąckowiaka. Wszak ówczesny moment musiał być dla aktorek ekstremalnie trudny, właśnie rozpadał się ich zespół, właśnie zdecydowały o wyjściu z etatowej strefy komfortu. Rok później grają Workplace podczas Spotkań Teatralnych Bliscy Nieznajomi jako część Biennale Warszawa i z frontu freelancerskiego. Historie kobiet przedstawione w spektaklu, uzewnętrznienie aktorek i towarzyszący temu bydgoski kontekst oraz okoliczności społeczno-polityczne, to pretekst by wraz z oklaskami po prostu nie zapomnieć i może lub, albo zacząć działać… 

 

fot. Monika Stolarska