I tak nikt mi nie uwierzy

Miało nie być żadnej recenzji, żadnego tekstu. Pojechałam do Teatru Fredry w Gnieźnie sama, w przeddzień ponownego zamknięcia teatrów. Trochę ze smutkiem, że to kolejny ostatni raz i z ekscytacją chłonięcia – bez ołówka, bez kajecika, bez szczególnej recenzenckiej czujności. Przycupnęłam z boku i byłam. Ale cóż zrobić, kiedy temat nie chce wyjść z głowy, kiedy nie można się go pozbyć, kiedy wraca, wraca, jak bumerang ciągle wraca? Barbara Zdunk, czerwone buciki, kobieta, strach, smutek… Nie pozostaje nic innego, jak z tematem się po prostu zmierzyć. 

Inspiracją do powstania spektaklu w reżyserii Wiktora Rubina była odczytana na nowo przez Jolantę Janiczak tragiczna historia Barbary Zdunk – ostatniej w Europie kobiety spalonej na stosie, oficjalnie skazanej za podpalenie miasta, – a między wierszami – za czarną magię. Jej śmierć poprzedził czteroletni pobyt w areszcie, gdzie była stręczona mieszkańcom pruskiego miasteczka Reszl, gwałcona, bita, gdzie wydłubano jej oczy – domniemane narzędzie czarnoksięstwa. Gnieźnieńskie przedstawienie skonstruowane zostało w formie procesu, podczas którego ojciec Barbary (Roland Nowak) w roli sędziego domaga się odtworzenia przez córkę (fenomenalna w tej roli Karolina Staniec) wydarzeń sprzed wyroku i przedstawienia dowodów potwierdzających jej słowa. Z lewej strony sceny stoi zatem stół pełen przedmiotów – dowodów rzeczowych opatrzonych numerami. Dowodem jest też każdy kolejny mężczyzna, który pojawia się na scenie – oprawca,  pedofil, gwałciciel. Mężczyzn tych grają nie aktorzy, a pracownicy techniczni teatru (Sławomir Grajek, Maciej Sadowski, Bogdan Stachowiak, Marcin Wojciak). Z jednej strony to naturalistyczne i momentami groteskowe rozwiązanie, z drugiej podbija ono wrażenie dosłowności. Obrazy przedstawione w ten sposób są bowiem cierpkie, trudne w odbiorze, potęgują współczucie i  świadomość wydarzającego się właśnie zła. 

Po prawej stronie sceny siedzą ubrane jednakowo trzy córki Barbary (Kamila Banasiak, Martyna Rozwadowska, Joanna Żurawska). Występują tu w zbiorowej roli łączącej w sobie ławę przysięgłych, obrończyń i biegłych sądowych. 

Nad sceną wisi ogromna konstrukcja przypominająca dym, popiół (łuna unosząca się nad stosem) albo szare wzgórze, pastwisko, na którym Barbara spotykała się na schadzki z pastuchem Jakobem (Paweł Dobek). Kiedy parobek odrzucił kobietę, ta zagroziła podpaleniem domu, w którym się ukrywał. To właśnie wydarzenie bezpośrednio przyczyniło się do oskarżenia Zdunk o pożar w mieście. 

Na czarnej, błyszczącej scenie białą kreską wyrysowane zostały kontury celi Barbary. Przypomina to trochę motyw z filmu Dogville Larsa von Triera. Skojarzenie wydaje się nieprzypadkowe, jeśli weźmiemy pod uwagę wspólny dla spektaklu i filmu wątek brutalnego nadużycia władzy przez mieszkańców miasteczka w stosunku do zależnej od nich, zdanej na ich łaskę, kobiety. Za scenografię odpowiada Łukasz Surowiec. 

Na scenie, prócz wcześniej przywołanych postaci pojawia się jeszcze brat Barbary (Michał Karczewski). Jak wynika z wideo – retrospekcji i rozmów rodzeństwa, to on wprowadził ją w świat seksualności, pokazał jak się masturbować. Onanizm stał się dla dziewczynki, nierozumiejącej jeszcze swojej cielesności instrumentem rozładowującym stres i napięcie.

Barbara w gnieźnieńskim spektaklu walczy o prawo do swojej wersji zdarzeń, ale kapituluje, bo nauczona doświadczeniem wie, że i tak nikt jej nie uwierzy. To zdanie pada w spektaklu wielokrotnie. Od niego też, zawieszonego na tyle ściany w formie metalowych liter, rozpoczyna się przedstawienie. Na tle przywołanej frazy i pod nieboskłonem popiołu rozgrywa się cała akcja, o przesądzonym od samego początku finale, bo niezależnie, co zobaczymy, czy usłyszymy – wyrok na Barbarze zostanie wykonany.

Postać stworzona przez Karolinę Staniec jest wielowymiarowa. Posługuje się językiem literackim, mówi jak świadoma dorosła, dobrze wykształcona kobieta, zaraz potem infantylizuje. Nie wiemy, z kim tak naprawdę się mamy do czynienia – ze skrzywdzoną, zagubioną dziewczynką, z wyzwoloną i silną, młodą kobietą, czy ze zrezygnowaną, złamaną  i pogodzoną z wyrokiem więźniarką. W końcu – z żywym człowiekiem, czy ze zjawą. Najprawdopodobniej z nimi wszystkimi naraz. Wszak strach i krzywda dziecka jest materiałem na płaszcz traumy dorosłej kobiety, a każde bolesne doświadczenie dokłada do niego warstwę zobojętnienia i braku woli walki. Barbara jednocześnie chce żyć i jest jej wszystko jedno. Gwałt? – proszę bardzo. Wybite zęby? – nie ma problemu. Wydłubane jedno oko? Drugie? – róbcie co chcecie. Nikt przecież i tak mi nie uwierzy – że się broniłam, że jestem bez winy, mój sprzeciw niczego już nie zmieni – zdaje się mówić… Aż strach pomyśleć, ile kobiet umiera za życia, traci wolę walki, przestaje prosić i liczyć na pomoc, powtarzając w myślach tytułową frazę. 

To zasadniczy problem, z którym postanowili zmierzyć się twórcy spektaklu. Inne ukryte są w mojej ocenie pod czerwienią peleryny i butów Barbary (kostiumy – Hanna Maciąg). Skojarzenie z baśniami Braci Grimm o Czerwonym Kapturku i Hansa Christiana Andersena o Czerwonych trzewiczkach nasuwa się samo. Nie bez przyczyny uwypuklony zostaje tu kolor czerwony, który według specjalisty od baśniowej psychoanalizy – Bruna Bettelheima – symbolizuje gwałtowne uczucia, zwłaszcza związane z płcią.* Katarzyna Miller w książce Bajki rozebrane dodaje, że kolor czerwony dość jednoznacznie kojarzy się również z krwią menstruacyjną, czyli symbolicznym wejściem w dorosłość, (…) co wcale nie oznacza, że dziewczynka jest gotowa do współżycia seksualnego. (…) To oznacza tylko, że zaczyna do tego dojrzewać. Jest wówczas niezmiernie podatna na to, że ktoś może ją wykorzystać, nadużyć jej.** Ojciec po śmierci żony nie za bardzo wie, jak opiekować się dorastającą córką i wyrzuca Barbarę z domu. Daje jej czerwone buciki po matce, których żal mu było chować do trumny z ciałem kobiety. Barbara jest jeszcze dzieckiem, a grożące jej niebezpieczeństwo to jej własna płciowość, która nie idzie jeszcze w parze z odpowiednią dojrzałością emocjonalną.* Dziecko łatwo podejść, zmanipulować, bo jest ufne, nie ma złych doświadczeń, które kazałyby mu być czujnym. Dlatego Barbara nie broni się, kiedy na cmentarnym śmietniku gwałci ją jej wujek. Wydarzenie jest rekonstruowane bardzo dokładnie. Na podłodze zostają w tym celu rozrzucone nawet sztuczne kwiaty, Zdunk porusza miednicą, a jej oczy (zbliżone i powiększone za pomocą wideo) wyrażają jedynie pustkę. Ojciec/sędzia nie może uwierzyć, że nie krzyczała, nie wyrywała się. Nie było przy niej nikogo bliskiego, żadnego opiekuna, a wilków, że pozwolę sobie na analogię do baśni, nie brakowało. Mamy tu zatem do czynienia z okaleczeniem nie tylko fizycznym, ale przede wszystkim psychicznym, utratą zaufania i dziecięcej niewinności. 

Barbara przemocy doznaje jeszcze wielokrotnie – w spektaklu przedstawiono scenę gwałtu dokonanego przez niepełnosprawnego generała i podwładnych mu żołnierzy, którzy wykorzystywali ją na zmianę, po kolei. Obezwładniający w tej scenie jest wzrok Zdunk – ponownie pusty, bez nadziei, nieszukający pomocy. Po wszystkim, otrzepując ubranie, kobieta mówi jedynie, że w takich momentach liczyła – do dwustu, czterystu i więcej – żeby nie myśleć. Próbę rozliczenia się z historią matki, jej krzywdą podejmuje jedna z córek Barbary. Chce ukarać gwałcicieli, wymyśla coraz to bardziej bolesne sposoby zabicia generała. Podążają za nią kolejne dwie córki Zdunk, symbolicznie przerywając kobiecą linię dziedziczenia uległości, poddania i cierpienia. 

Czerwony jest też rodzajem stygmatu, naznaczenia i ksenofobii, szkarłatną literą z powieści Nathaniela Hawthorne’a – znakiem hańby wyszytym ku przestrodze na ubraniu głównej bohaterki, której postawa zagraża moralności purytańskiego miasteczka. Barbara podobnie jak Hester Prynne i Karen – główna bohaterka baśni Andersena została odrzucona przez społeczność, skazana na okrutną śmierć za podążanie za swoją naturą, za taniec w czerwonych bucikach. W Reszlu napiętnowana zostaje inność zagrażająca status quo. Barbara – wyzwolona, odważna i jawnie uwodzicielska zostaje poddana ostracyzmowi, odrzucona, pogardzana, znienawidzona, odarta z godności i człowieczeństwa. Przy pomocy tak prostego, choć bardzo mocnego symbolu, jakim jest kolor czerwony, twórcom i twórczyniom spektaklu udało się poruszyć wiele różnych problemów!

Spektakl ma formę procesu sądowego, ale wydarzenia, które obserwujemy na scenie, nie dotyczą podpaleń, czy czarnej magii, a krzywd, których to Zdunk doznawała od samego dzieciństwa. Ta ciągłość następujących po sobie traumatycznych wydarzeń utwierdzała ją jedynie w przekonaniu, że wysiłek wkładany w walkę o swoją wersję wydarzeń nie ma sensu, bo nikt nigdy jej nie słuchał i nikt nigdy jej nie uwierzy – ani jej ojciec, ani ksenofobiczni mieszkańcy Reszla. Szkarłatna litera, jaką została naznaczona i bagaż doświadczeń, jaki wyniosła z domu, skutecznie pozbawiły ją woli walki, czy w końcu życia. 


* B. Bettelheim Cudowne i pożyteczne. O znaczeniach i wartościach baśni, s. 272

** K. Miller, T. Cichocka Bajki rozebrane, s. 174-175

fot. Dawid Stube

Dead girls wanted

Bo dobra dziewczyna to martwa dziewczyna…

Sześć kobiet. Sześć historii. Sześć upadków. Kulturowa fascynacja martwym, kobiecym ciałem i medialna fiksacja na temat celebryckiego staczania się. Im bardziej poniżający obrazek, tym lepiej, tym więcej seksistowskich gifów, komentarzy i krzykliwych, prasowych nagłówków. Dead Girls Wanted, to sześć monologów skrzywdzonych, upadłych kobiet, bądź kobiet już martwych, których śmierć poprzedzona była upadkiem. Kobiet ikonicznych dla popkultury, gwiazd, celebrytek, których ucieczką przed swoją rolą, przed sławą i związanymi z nią oczekiwaniami jest autodestrukcja.

Inspiracją dla Jolanty Janiczak i Grzegorza Stępniaka, do powstania tekstu, była książka Alice Bolin Dead Girls: Essays on Surviving an American Obsession. Książka dostępna jest na razie  tylko w języku angielskim i dotyczy, jak wskazuje tytuł — obsesji amerykańskiej popkultury na punkcie martwych dziewczyn.

Z perspektywy rozwoju fabuły, te martwe dziewczyny są w filmach, czy serialach raczej mało ważne. Ich znalezione ciała są szansą do rozwiązania przez mężczyzn policyjnej zagadki, wykazania się w roli detektywa, śledczego, prokuratora. Jedną z przedstawicielek martwych, telewizyjnych kobiet, znanych na szeroką skalę jest Laura Palmer z miasteczka Twin Peaks. I to właśnie fragmentem z tego serialu i obrazem nieżywej Palmer, której ciało ,,zagrała” Jola Janiczak, rozpoczyna się spektakl — kolaż pełen przeróbek, tekstów piosenek, swoistych spowiedzi gwiazd, które nie oczekują rozgrzeszenia.

deadgirlswantedfotstolarska-82-1171

Jako pierwsza swój monolog rozpoczyna Nastazja Filipowna (nieudana, pretensjonalna rola Beaty Deutschman) z Idioty Fiodora Dostojewskiego. I dalej, zgodnie z myślą Michela Foucaulta, że najwięcej o danej kulturze mówi to, co zostało przez nią wyrzucone na margines, otwierają się przed nami kolejne kobiety, jedna po drugiej — gwiazdy medialnych performanców, bohaterki alkoholowych i narkotykowych ekscesów, osaczane przez paparazzi, fotografowane i kręcone w stanie odurzenia, nagie, zarzygane, półprzytomne, pogrążone w depresji, będące pożywką dla mediów. Martwe lub uśmiercone (jak Britney Spears, czy Lindsay Lohan) za życia. Mówią o swoich lękach, uzależnieniach, o wyrachowanych, pazernych krewnych. Mówią o bezsilności i lęku, a jednocześnie emanują jakąś dziwną siłą i pewnością siebie, którą jakby odzyskały po śmierci lub poprzez autodestrukcyjne akty. Aktorsko jest już tylko coraz lepiej.

Świetny w roli  Whitney Houston, Łukasz Stawarczyk — ubrany w białe futro, co kilka zdań kryje głowę pod wodą, w cynkowej wannie (bezpośrednie odniesienie do miejsca, w którym znaleziono ciało Houston po przedawkowaniu). Wzruszająca Magdalena Celmer w czarnym koku, jako Amy Winehouse, która błaga o wsparcie, uwagę, miłość Blake’a (były partner Amy, którego rola w jej karierze i uzależnieniu była niebagatelna). Hipnotyczna Karolina Staniec, Annę Nicole Smith (znaną między innymi z sesji dla Playboya i śmierci w wieku niespełna 40 lat w wyniku zażycia dwunastu rodzajów różnych leków), zagrała w supermarkecie. Film z odurzoną Smith w wykonaniu Staniec, spacerującą w coraz większym zagubieniu, smutku i upojeniu, obserwujemy na ogromnym ekranie z tyłu sceny. Na koniec dwie jeszcze żywe kobiety, czyli Britney Spears i Lindsay Lohan. Jeszcze bo wciąż balansują na krawędzi życia i śmierci. Britney, ulubienicę moich rówieśniczek z lat 90. zagrała Małgorzata Saniak; przez całą swoją scenę biegnie bez tchu (lub może bardziej jedzie bo jest, jak cała reszta aktorów, na wrotkach) przed siebie, zostawiając w tyle wszystko i wszystkich, którzy czegoś od niej wymagają, oczekują. I na koniec wspaniała Agnieszka Kwietniewska w roli Lindsay Lohan — amerykańskiej aktorki filmowej i serialowej, aktorki Disneya, która pomimo młodego wieku była już na kilku odwykach, o której media przypominają sobie przy okazji kolejnych skandali. I która pomimo wspinania się przez całą scenę po szczeblach wysokiej drabiny, gotowa za sukces zapłacić wiele, kariery pewnie w najbliższym czasie nie zrobi.

Dead Girls Wanted to kompletna i radykalna dekonstrukcja amerykańskiego snu.

deadgirlswantedfotstolarska-85-1168

O znieczulicy społecznej, o przyzwoleniu na cynizm i seksizm i o kulturowej obsesji na temat martwych dziewczyn (jak czytamy w opisie spektaklu) jest najnowsza premiera Teatru Zagłębia w Sosnowcu. Naiwnym jest jednak sądzić, że Dead Girls Wanted to spektakl tylko o cierpieniu i psychicznym załamaniu przywołanych w nim kobiet, czy o zainteresowaniu mediów ich martwym ciałem. To także rzecz przypominająca o poczuciu winy i o odpowiedzialności społecznej, a także o ,,pokazywaniu widzenia” — bo przecież wszyscy (nawet ci, którzy nie do końca szukali) widzieli nagranie zataczającej się podczas koncertu w Belgradu, Amy Winhouse, widzieli zdjęcia naćpanej Whitney Houston, widzieli zdjęcia, czy nagrania rozdygotanej, łysej Britney Spears, biagającej po parkingu i demolującej auta parasolką. Ale czy ci sami widzieli coś więcej prócz tego? Może jakieś refleksje na temat toksyczności mediów, może jakąś tragedię tych poniżonych, wycieńczonych psychicznie kobiet, którym odmawia się prawa do człowieczeństwa? Jeśli nie, to pewnie warto wybrać się do Sosnowca. Mam nadzieję, że dzięki takim spektaklom, jak Dead Girls Wanted, w których mówi się wprost, przedstawia się wprost, analizuje i poddaje ocenie wprost, teatr ma szansę wyjść poza terytorium uzgodnione, czyli takie gdzie przekonani mówią do osób przekonanych, przez co komunikat krytyczny nie przedostaje się dalej.

fot. Monika Stolarska

O mężnym Pietrku i Sierotce Marysi. Bajka dla dorosłych

Po pierwsze O mężnym Pietrku i sierotce Marysi. Bajka dla dorosłych w reżyserii Wiktora Rubina, wydaje się być spektaklem bardzo lekkim, ale niech pierwsze wrażenie was nie zmyli. W istocie, spektakl ten stanowi ważny głos w dyskusji na temat dyskryminacji kobiet homoseksualnych, które jak w rozmowie z Martą Kaźmierską (Gazeta Wyborcza) powiedział reżyser: w społeczeństwie dyskryminowane [są] podwójnie. Raz – jako osoby homoseksualne, dwa – jako kobiety, bo dyskurs homoseksualny jest głośniejszy, bardziej opisany i zamieszkały przez mężczyzn. Twórcy inkorporują historię Marii Konopnickiej i jej wieloletniej partnerki Marii Dulębianki i traktują ją jako pomost do rozmowy na temat emancypacji i homoerotyczności kobiet, dziś, a także o niebezpieczeństwie wynikającym z patriarchatu.

Po drugie, spektakl jest przykładem naprawdę dobrego aktorstwa — przede wszystkim świetna Agnieszka Kwietniewska w roli Konopnickiej i fantastyczna, charyzmatyczna, zadziorna Kornelia Trawkowska w roli Heleny.

I po trzecie, O mężnym Pietrku… wbrew przypuszczeniom tych z widzów, którzy prace duetu Rubin i Janiczak znają, nie jest spektaklem interaktywnym. Widz nie jest tu ani elementem ani uczestnikiem akcji.

44867683_2165341036809223_2619863036185280512_n

Spektakl rozpoczyna film z wizyty aktorek Agnieszki Kwietniewskiej (Konopnicka) i Moniki Roszko (Dulębianka) w archiwum i na cmentarzach gdzie pochowane zostały Marie. Poszukują tu prywatnych zapisków z dzienników, listów, jakiegokolwiek śladu, namacalności po związku Konopnickiej i Dulębianki. Informacji znajdują niewiele, jedynie kilka słów o chorobie Konopnickiej i o tym, jak opiekowała się nią Dulębianka. Natomiast groby partnerek, które aktorki odwiedzają są oddzielne. Mimo woli Konopnickiej by zostały pochowane w jednej mogile, na której stać będzie pomnik dwóch kobiet czytających jedną książkę. Grób początkowo był jeden, ale został rozdzielony decyzją rządu II Rzeczypospolitej, aby nie naruszać pasującego patriarchalnego porządku, obrazu pisarki — patriotki, a obecność Dulębianki skutecznie wymazać z jej biografii.

Na scenie zaś, na tle dwóch starych, potężnych, drewnianych szaf, oprócz Dulębianki i przechodzącej właśnie menopauzę Konopnickiej w wykonaniu (jeszcze raz podkreślę) wspaniałej Agnieszki Kwietniewskiej, dzięki której mamy do czynienia nie tylko z powszechnym wyobrażeniem: wieszczki, patriotki, pozytywistycznej bajkopisarki i poetki, ale z postacią wielowymiarową, niejednoznaczną, kobietą zagubioną, miotającą się, pewną siebie i jednocześnie słabą, wiedzącą czego chce i odczuwającą ciągłą niemożność określenia się, która była idealna patriotką piszącą idealne patriotyczne teksty bo potrzebowała pieniędzy; poznajemy córki Konopnickiej, Maksymiliana Gumplowicza oraz Marguerite Radclyffe-Hall i jej partnerkę Mabele Batten.

Twórcy przywołują tylko dwie córki z ośmiorga dzieci Konopnickiej. Pierwsza, Helena (Trawkowska) to dziecko — wstyd, dziecko — hańba, dziecko, które chce się oddać do schroniska lub lombardu, nimfomanka i histeryczka. Druga córka, Zofia (groteskowa rola Mariusza Adamskiego) to dziecko — ulubieniec. To Zofia najprawdopodobniej zniszczyła pamiętniki Heleny, listy Konopnickiej i Dulębianki, po śmierci tej pierwszej. I nie bez przyczyny Zofię — strażniczkę czystości wizerunku Konopnickiej — gra mężczyzna. To kolejna wymowność. Te dwie kobiety: jedna — poszukująca wsparcia i miłości matki, mówiąca: ja tu zostaję dopóki mnie nie pokochasz i druga, podziwiająca i zapatrzona w matkę, przywołane na zasadzie absurdalnego, zabawego przeciwieństwa w pewien sposób demityzują Konopnicką, odkrywają jej człowieczeństwo, wahania, tęsknoty i frustracje, tak skrzętnie usuwane przez kolejne pokolenia władzy.

Maksymilian Gumplowicz, historyk, szaleńczo zakochany w młodszej od siebie o 30 lat, Konopnickiej, zdolny zrobić dla niej wszystko. Zastrzelił się w wieku dwudziestu kilku lat… z miłości do poetki. To postać (mimo całego dowcipu językowego, kostiumu) fatalna, podporządkowana, dająca się wykorzystywać.

44936678_2167629416580385_3698640275548143616_n

I w końcu Radclyffe-Hall — brytyjska pisarka i  poetka, autorka Studni Samotności — książki z jawnym wątkiem lesbijskim i jej partnerka — śpiewaczka kabaretowa Batten. Są afirmacją i narzędziem, dzięki któremu Marie mogą spróbować się określić, ale też ucieleśnieniem oskarżenia Konopnickiej, zbiorczym głosem wszystkich tych (współczesnych i ówczesnych) którzy mają żal do poetki, że milczała, że nie zostawiła świadectwa. Są głosem Dulębianki. Bo ona, wymazana z biografii swej wieloletniej partnerki, kochanki, po śmierci Konopnickiej wyrzucona z ich domu, na koniec wyrzucona także ze wspólnego grobu, jest naga. Dosłownie i w przenośni. Monika Roszko podczas manifestu Konopnickiej do kobiet nieheteronormatywnych stoi bez ubrania. Chłodno, niemal biernie, jakby pogodzona ze swoim, jak i losem kobiet w Polsce w ogóle, trzyma w ręku kartę z pytaniem: Gdzie jesteście?, które kontynuuje wyrzucając po kolei kolejne. Na podłodze lądują wszystkie ciotki, sąsiadki, kumy, policjantki… kobiety, których prawa w Polsce są łamane!

Polecam wybrać się Poznania na spektakl Wiktora Rubina i Jolanty Janiczak, którzy w Teatrze Polskim, za pośrednictwem biografii Konopnickiej i Dulębianki podejmują nader ważny temat! Praw i wolności kobiet, emancypacji, patriarchatu. Jedno, że ten temat podejmują, a dwa, że robią to naprawdę dobrze! I to w tak prostej formie, bez zbędnych ozdobników, przegięcia językowego, czy estetycznego.

fot. Magda Hueckel

%d blogerów lubi to: