Drugi spektakl

Anna Karasińska powiedziała, że Drugi spektakl jest realizacją, co do której nie ma pewności, czy odniosłaby sukces w innym niż Poznań, mieście. Jest to bowiem spektakl przygotowany dla, z myślą i o tej właśnie publiczności, i po to by wytworzyć wzajemną relację, poczucie wspólnoty pomiędzy tą właśnie publicznością, a ich miejską sceną. Po dwóch latach od premiery, spektakl nie traci świeżości i adekwatności.

Drugi spektakl jest raczej pewnego rodzaju eksperymentem scenicznym, symulacją, wydarzeniem teatralnym niż prawilnym spektaklem z aktorami i widownią, gdzie każdy zna i dobrze czuje się w swojej roli. Karasińska w miejscu, gdzie spodziewalibyśmy się aktorów, granych przez nich postaci, postawiła ludzkie lustra. Zniknął sztywny podział na oświetloną scenę i bezpieczny półmrok przykrywający widzów. Jest publiczność. Na scenie i na widowni.

Pierwsza część spektaklu to rzecz bardzo dosłownie o publiczności — ćwiczenia z bycia publicznością, zestaw scenek, mini etiud aktorskich. Dziesięciu aktorów Teatru Polskiego (Kornelia Trawkowska, Małgorzata Peczyńska, Katarzyna Węglicka, Monika Roszko, Mariusz Adamski, Przemysław Chojęta, Paweł Dobek za Michała Kaletę, Wojciech Kalwat, Paweł Siwiak, Wiesław Zanowicz) wchodzi na scenę, po kolei zajmują miejsca. W rękach mają bilety, sprawdzają numery rzędów, niektórzy mylą miejsca, komuś dzwoni telefon (ale dzielnie udaje, że to nie jego), ktoś inny trudzi się by niepostrzeżenie zjeść cukierka. Głos z offu — Narrator zapowiada każde z kolejnych zdarzeń, następnie sprawnie markowanych przez aktorów. To niezwykle zabawna i mocno autorefleksyjna część spektaklu. Utożsamiamy się z widownią na scenie, widzimy w niej samych siebie, widzimy przyjaciela siedzącego obok nas i panią z kokiem w drugim rzędzie… Miałam wrażenie, że z każdą kolejną zapowiedzią, poznańska publiczność spuszcza z tonu, śmieje się głośniej, szczerzej, jest mniej zachowawcza. A aktorzy dalej demonstrują… jak można bawić się numerkiem z szatni, jak pogadać z koleżanką, z którą nas rozsadzono, jak przetrwać przerwę w spektaklu. Cała część przebiega w tym samym schemacie: zapowiedź Narratora, demonstracja, dzwonek, zatrzymanie.

MG_9559-2

Druga część spektaklu jest natomiast o wymaganiach stawianych twórcom teatralnym/aktorom przez publiczność, ale także o potrzebie kontroli i o oczekiwaniach widza. W trzecim rzędzie stoi krzesło z napisem rezerwacja. Miejsce to zajmują kolejni aktorzy, którzy przedstawiają pozostałym swoje wymogi, nadzieje. Chcieliby coś przeżyć, żeby coś ich poruszyło. I do końca spektaklu pozostają niezadowoleni. Wspomniane oczekiwania co do przebiegu akcji, wzbudzonych przez nią emocji są nawiązaniem do presji, wysokich oczekiwań stawianych przed Karasińską po jej ogromnym sukcesie jakim okazał się spektakl Ewelina płacze produkcji TR Warszawa.

Drugi spektakl jest drugą z kolei realizacją teatralną reżyserki. To bardzo zabawna, nienachalna, lekka i oczyszczająca  kpina z poznańskiego snobizmu, spięcia i zapięcia na ostatni guzik, ale także wyraz ogromnego talentu i przenikliwości reżyserki, umiejętności kreowania idealnie wycelowanych sytuacji teatralnych.

fot. Monika Lisiecka

Portret Trumienny

Portret trumienny Kuby Wojtaszczyka, najnowszy spektakl Michała Kmiecika, który swoją premierę miał w Teatrze Polskim w Poznaniu podczas tegorocznego Malta Festiwal, wolałabym opisywać chyba w kontekście amatorskiej etiudy teatralnej niżeli spektaklu. Niestety, bo wtedy może mogłabym powiedzieć, że nie było najgorzej. Ale to spektakl… i nie było dobrze, żeby nie powiedzieć, że było bardzo źle.

Portret trumienny to debiutancka książka Wojtaszczyka, gdzie młody kurator sztuki, gej, Aleks Krzyszowski przyjeżdża do swojego domu rodzinnego na siedemdziesiąte urodziny matki. Wtedy to, przy jednym stole spotykają się wszyscy członkowie rodziny, genealogicznie sobie najbliżsi i jednocześnie kompletnie obcy. To pokrewieństwo i biologiczna bliskość, społeczny obowiązek spędzania czasu w tym gronie wywołuje w głównym bohaterze frustrację i agresję, co początkowo jest zabawne, ale tylko dopóki, dopóty nie zacznie przerażać. Polska klasy B, gdzie rządzi przewidywalność, rasizm i nacjonalizm, gdzie dobre jest tylko to, co znane, bo bezpieczne i oswojone. Adaptacja sceniczna tej atmosfery niestety nie oddaje, a barwne i zapadające w pamięć postaci z książki, w spektaklu zwyczajnie się rozmywają.

O matce Jadwidze (Barbara Krasińska), o której prócz tego, że ubrana w znoszony pulower do kolan, ze stopami skierowanymi do środka, nie wiemy wiele więcej. Po scenie z kryształową popielnicą, której miejsce jest na półce, a nie w ręku palacza, możemy się domyślać, że to matka polka poświęcająca bezrefleksyjnie całe swoje życie dzieciom i mężowi. Ale czy wiemy o niej coś więcej z adaptacji Kmiecika? Nie! Podobnie jak nie wiemy wiele więcej o pozostałych postaciach, które przedstawione są powierzchownie, bez namysłu, płytko, są po prostu nie zbudowane.

Ojciec (Wojciech Kalwat) siedzący w fotelu z demencją starczą i głuchotą, brat Wiesław (Przemysław Chojęta) – mężczyzna w średnim wieku, sfrustrowany i zawistny, o małomiasteczkowej mentalności. Krystyna (Barbara Prokopowicz/Monika Roszko) – jego żona, katechetka, fanatyczna katoliczka. I ich czwórka dzieci.

Bohaterów poznajemy za pomocą żenująco prostych i zawstydzających dosłownością, środków. Krystyna w czerwonej pelerynie z Jezusem na plecach, w ręku krzyż, w drugiej książeczka do modlitwy. Wiesław z brzuszkiem i pasem do wychowywania dzieci. Latorośle w postaci bliźniaków (Jakub Papuga, Paweł Siwiak) – oczywiste skąd wiemy że to bliźniaki, sześcioletni chłopiec (Mariusz Adamski), według Aleksa, z predyspozycjami do homoseksualizmu i najstarsza córka Paulinka (Monika Roszko) na wzór i podobieństwo matki.

A! I jeszcze siostra Sabinka (Barbara Prokopowicz) – rozkrzyczana i przerysowanie otwarta, radosna doktor filmoznawstwa, ironicznie nazwana Warszawką i jej mąż Jerzy (Paweł Siwiak) – artysta rzeźbiarz.

Aleks (Piotr Nerlewski) projektuje przed nami role swojej rodziny, przedstawia ich wedle swojej nienawiści oraz zgorszenia ich sposobem spędzania swojego życia. Ostatecznie Aleksander projektuje też zabójstwo każdego z nich, które wygląda tak, że aktorzy markują wbicie noża w pierś, zawał serca, skręcenie karku, itp., co wypada mocno tandetnie. Bardziej żenująca była jeszcze tylko scena korespondująca na zatrważająco niskim i dosłownym poziomie z Kevinem McCalisterem, (który został pewnej zimy sam w domu i boi się zejść do piwnicy z powodu piekielnego pieca) z dymiącą i gadającą kuchenką gazową, która wyzywa Aleksa od pedałów. To taka retrospekcja dziecięcych strachów i braku akceptacji, która uruchamia się w miejscowej cukierni, kiedy przy okazji odbioru urodzinowego tortu Aleks spotyka tam dręczyciela ze szkolnego boiska.

Sam Aleks, to w 40 – minutowym spektaklu Kmiecika nadęty, zmanierowany, niezadowolony z niczego oprócz siebie, o maksymalnie wysokim mniemaniu o sobie, tendencyjny, młody artysta – gej.

Na koniec tylko tyle, że tekst Wojtaszczyka został w tej realizacji totalnie wykastrowany. Szkoda słów… dawno nie wyszłam z teatru tak zszokowana.

Przykro mi, Kuba…

 

fot. Magda Hueckel

%d blogerów lubi to: