Cudzoziemka

Cudzoziemka – spektakl rozpoczyna się tam, gdzie Cudzoziemka – powieść się kończy. Akcja książki Marii Kuncewiczowej obejmuje bowiem ostatni dzień z życia Róży Żabczyńskiej, przedstawienia w reżyserii Katarzyny Minkowskiej – uroczystości pogrzebowe kobiety. W obu przypadkach mamy do czynienia z pewnego rodzaju rekonstrukcją wydarzeń z przeszłości. O ile jednak w książce, to główna bohaterka przywołuje niespełnione marzenia, robi dygresje, kreśli historie, tak w spektaklu do roli opowiadaczy dołączają jej najbliżsi. Róża jest na scenie, ale widzi ją tylko publiczność, wszak nie żyje. Sama staje się wobec tego wspomnieniem swojego życia. (…) jakże ja będę umierać, kiedy nie żyłam ja wcale mówi Żabczyńska i w istocie, dla widowni Teatru Polskiego w Poznaniu nie żyła wcale, poznajemy ją bowiem już po jej śmierci. Bardzo inteligentny zabieg! 

Róża to kobieta rozgoryczona, której doskwiera permanentne poczucie niedopasowania, braku przynależności. Jest Polką, ale wychowała się w rosyjskim Taganrogu. Dla Rosjan była zbyt polska, dla Polaków zbyt rosyjska. Dla jednych poliaczka, dla drugich kacapka. Jest niespełniona – tak w miłości, jak i w karierze artystycznej. Nienawidzi świata i tę nienawiść przekłada na swoją rodzinę, która jest obiektem jej nieustannych ataków i upokorzeń.

Różę w Cudzoziemce Minkowskiej gra Alona Szostak, z wirtuozerią, błyskotliwością, niesamowitą energią! Jednocześnie jest na scenie i jej nie ma, mówi do swoich bliskich, którzy jej nie słyszą, komentuje, dyryguje emocjami dzieci, męża, zięcia i synowej, odpowiada za nich i dopowiada. Przepiękna jest ta gra znaczeń! Dwa wątki idą tutaj równolegle – Róża i jej rodzina, stale zależni od siebie nawzajem. Nawet po śmierci kobiety. 

Obecna na swoim pogrzebie Róża narzeka na kwiaty, wszak miały być to anemony, na obecność Kwiatkowskiej (wspaniała Barbara Krasińska), nowej partnerki wdowca Adama (Andrzej Szubski), której Minkowska w odróżnieniu do Kuncewiczowej daje głos, na umiejscowienie trumny, kolor włosów synowej, niezdarność męża… można by wymieniać w nieskończoność. Jedyne co jest bez skazy, to jej syn Władysław (w tej roli Michał Sikorski – kolejna rewelacyjna kreacja aktorska) związany z matką kompleksem Edypa. We Władziu Róża widzi swoją dawną miłość, nieszczęśliwą i jedyną prawdziwą – Michała Bądskiego (Michał Kaleta), który nomen omen, ku zdziwieniu wszystkich, pojawia się na pogrzebie. Ten zabieg darmaturgiczy zastosowany przez Tomasza Walesiaka jest silnie uzasadniony bo stanowi unaocznienie i wstydliwą prawdę, obnaża budowaną przez lata tęskną i fatalną opowieści Róży o sobie samej. Dzięki Michałowi poznajemy nieobecną w powieści drugą stronę medalu na temat wielkiej miłości i rzekomej zdrady. Niegotowa na konfrontację Róża, ostatecznie odcina się od słów ukochanego, wypiera jego obecność. To nie jest mój Michał mówi. Obecność Bądskiego jest też terapeutyczna dla Marty (Monika Roszko) – córki Żabczyńskiej, którą Róża pomiata i której w głębi duszy nienawidzi. Jest ona ucieleśnieniem jej niespełnionych muzycznych aspiracji. Michał pomaga Marcie poradzić sobie z traumą, syndromem sztokholmskim by być bardziej precyzyjną. Pokazuje jej, że zawsze można wyjść i zamknąć za sobą drzwi.

Cała rodzina, łącznie ze zmarłą oczekują, że na pogrzebie, Marta zaśpiewa. Nie robi tego, co jest wyrazem sprzeciwu wobec narzuconej jej przez matkę roli. Pierwszym, jednocześnie nieśmiałym i niesłychanie silnym symbolem buntu, początkiem jej walki o siebie. Piękna i prosta to scena, kolejna, która pokazuje jaką czułością twórcy i twórczynie spektaklu otoczyli rodzinę zmarłej Żabczyńskiej.

Zresztą, nie tylko Marta zbiera się na odwagę by po śmierci Róży, zabrać głos. Robi to też pogardzana przez teściową Jadwiga (w tej roli fenomenalna Kornelia Trawkowska). W przejmującym monologu składa podziękowania zmarłej. Jest jej wdzięczna za to, że wie, jaką matką nie chce być nigdy dla swoich dzieci.

Tło wydarzeń tworzy muzyka (w wykonaniu Orkiestry Antraktowej Teatru Polskiego tworzy w spektaklu). Nie mogło być inaczej. Ale to nie w dźwiękach, a w tańcu, samotnym tangu Róży najdosadniej widać, że była ona po prostu głęboko nieszczęśliwa. Fantomowy ból i tęsknota w oczach – za ojczyzną? Przynależnością? Miłością? Spełnieniem? Pasja i szaleństwo, niewypowiedziana i bolesna świadomość, że na nic nie ma już wpływu. Wszystko to sprawia, że prócz wielu naprawdę zabawnych dialogów i szczerego śmiechu, pięknych świateł, muzyki i pełnej kwiatów scenografii, zostajemy z refleksją… Róża Żabczyńska niszczyła swoich bliskich, rozczarowana życiem wyżywała się na nich. W powieści Marii Kuncewiczowej tuż przed śmiercią doznała oczyszczenia, umarła spokojna. Twórcy i twórczynie spektaklu dali to oczyszczenie jej rodzinie. Dali im ulgę.


fot. Agata Rucińska

Drugi spektakl

Anna Karasińska powiedziała, że Drugi spektakl jest realizacją, co do której nie ma pewności, czy odniosłaby sukces w innym niż Poznań, mieście. Jest to bowiem spektakl przygotowany dla, z myślą i o tej właśnie publiczności, i po to by wytworzyć wzajemną relację, poczucie wspólnoty pomiędzy tą właśnie publicznością, a ich miejską sceną. Po dwóch latach od premiery, spektakl nie traci świeżości i adekwatności.

Drugi spektakl jest raczej pewnego rodzaju eksperymentem scenicznym, symulacją, wydarzeniem teatralnym niż prawilnym spektaklem z aktorami i widownią, gdzie każdy zna i dobrze czuje się w swojej roli. Karasińska w miejscu, gdzie spodziewalibyśmy się aktorów, granych przez nich postaci, postawiła ludzkie lustra. Zniknął sztywny podział na oświetloną scenę i bezpieczny półmrok przykrywający widzów. Jest publiczność. Na scenie i na widowni.

Pierwsza część spektaklu to rzecz bardzo dosłownie o publiczności — ćwiczenia z bycia publicznością, zestaw scenek, mini etiud aktorskich. Dziesięciu aktorów Teatru Polskiego (Kornelia Trawkowska, Małgorzata Peczyńska, Katarzyna Węglicka, Monika Roszko, Mariusz Adamski, Przemysław Chojęta, Paweł Dobek za Michała Kaletę, Wojciech Kalwat, Paweł Siwiak, Wiesław Zanowicz) wchodzi na scenę, po kolei zajmują miejsca. W rękach mają bilety, sprawdzają numery rzędów, niektórzy mylą miejsca, komuś dzwoni telefon (ale dzielnie udaje, że to nie jego), ktoś inny trudzi się by niepostrzeżenie zjeść cukierka. Głos z offu — Narrator zapowiada każde z kolejnych zdarzeń, następnie sprawnie markowanych przez aktorów. To niezwykle zabawna i mocno autorefleksyjna część spektaklu. Utożsamiamy się z widownią na scenie, widzimy w niej samych siebie, widzimy przyjaciela siedzącego obok nas i panią z kokiem w drugim rzędzie… Miałam wrażenie, że z każdą kolejną zapowiedzią, poznańska publiczność spuszcza z tonu, śmieje się głośniej, szczerzej, jest mniej zachowawcza. A aktorzy dalej demonstrują… jak można bawić się numerkiem z szatni, jak pogadać z koleżanką, z którą nas rozsadzono, jak przetrwać przerwę w spektaklu. Cała część przebiega w tym samym schemacie: zapowiedź Narratora, demonstracja, dzwonek, zatrzymanie.

MG_9559-2

Druga część spektaklu jest natomiast o wymaganiach stawianych twórcom teatralnym/aktorom przez publiczność, ale także o potrzebie kontroli i o oczekiwaniach widza. W trzecim rzędzie stoi krzesło z napisem rezerwacja. Miejsce to zajmują kolejni aktorzy, którzy przedstawiają pozostałym swoje wymogi, nadzieje. Chcieliby coś przeżyć, żeby coś ich poruszyło. I do końca spektaklu pozostają niezadowoleni. Wspomniane oczekiwania co do przebiegu akcji, wzbudzonych przez nią emocji są nawiązaniem do presji, wysokich oczekiwań stawianych przed Karasińską po jej ogromnym sukcesie jakim okazał się spektakl Ewelina płacze produkcji TR Warszawa.

Drugi spektakl jest drugą z kolei realizacją teatralną reżyserki. To bardzo zabawna, nienachalna, lekka i oczyszczająca  kpina z poznańskiego snobizmu, spięcia i zapięcia na ostatni guzik, ale także wyraz ogromnego talentu i przenikliwości reżyserki, umiejętności kreowania idealnie wycelowanych sytuacji teatralnych.

fot. Monika Lisiecka