Malowany Ptak, czyli spektakl pod hasłem pamięci.
By oczekiwać tej realizacji z niecierpliwością i głodem widza, wystarczy tak naprawdę kilka komponentów.
Pierwszy to postać Jerzego Kosińskiego, na podstawie prozy którego powstał spektakl. A to dlatego, że Kosiński to polski pisarz żydowskiego pochodzenia, tworzący w Stanach Zjednoczonych, którego życiorys pełen jest mistyfikacji i kontrowersji. Rozpoczynając od oskarżenia o plagiaty, poprzez przekłamanie w kreowaniu i reżyserowaniu swojej biografii, po samobójczą śmierć. Malowany Ptak zaś, to proza która dała autorowi światową sławę. Stanowi ona wspomnienia żydowskiego chłopca z czasów wojny. Książka zawierająca naturalistyczne opisy scen gwałtu, kazirodztwa, zoofilii, jednym słowem niezwykłą brutalność, wynaturzenie i… polski antysemityzm. I to hasło, to słowo klucz! Bo Malowany Ptak to pierwsze w literaturze oskarżenie Polaków o okrucieństwo wobec Żydów. I to powód drugi.
Reżyserką spektaklu jest Maja Kleczewska (to nazwisko to komponent numer trzy), która wraz z dramaturgiem Łukaszem Chotkowskim stworzyła spektakl, w którym nie skupiają się na dementowaniu czytelniczych domysłów dotyczących autobiograficznego charakteru książki, nie robią też przedstawienia o samym Kosińskim. Jego książka daje im jedynie pretekst do rozpoczęcia dyskusji o antysemityzmie Polaków. Najmniej istotnym wydaje się tu być prawda, czy też fantazja Kosińskiego w retrospekcji. Przynajmniej ja odbieram to w ten sposób. A czy udział w tej dyskusji mnie satysfakcjonuje, to już zupełnie inna kwestia.
Ale czy te elementy składają się sceniczny sukces? Czy pozwalają na przeżycie Malowanego Ptaka i na oswojenie wspomnień i wiedzy? Niekoniecznie… najwyraźniej coś tu zawiodło. I wydaje mi się, że tym czymś mogło być po prostu zbyt wybiórcze potraktowanie wspomnianej pamięci i zbyt uproszczone rozprawienie się z kliszami postaw, wśród których nie ma reprezentanta, którego chciałabym usłyszeć. Są polscy antysemici, są ukrywający się, uciekający, umierający i tracący wszystko Żydzi. Nie słychać głosu Polaków, którzy z nienawiścią do Żydów nie mają nic wspólnego. Ciszę słychać ze strony Żydów, którzy w Polakach widzą nie tylko wrogi im naród. A szkoda…
Spektakl powstał przy współpracy Teatru Polskiego w Poznaniu i Teatru Żydowskiego im. Estery Rachel i Idy Kamińskich w Warszawie i dla mnie stanowi swego rodzaju, izbę pamięci.
Za sprawą Kosińskiego i jego/nie jego wspomnień.
Poprzez temat polskiego antysemityzmu podczas Drugiej Wojny Światowej, co stanowi materię niezwykle niewygodną i uwierającą pamięć. Pamięć do której odnosi się także apel napisany przez Jerzego Walczaka (aktora Teatru Żydowskiego, grającego w spektaklu dorosłego Kosińskiego), wręczony każdemu z widzów przed wejściem na widownię, który zawiera prośbę o pamięć żydowskich zamordowanych, prośbę o akceptację „(…) przeszłości i pamięć o niej [bo tylko one] dadzą nam możliwość swobodnego, pełnego oddechu.”
Trzecią składową i wypełnieniem teatralnej izby pamięci jest scenografia pochodząca z sali prób Teatru Żydowskiego, gdzie Kleczewska przed dwoma laty reżyserowała Dybuka. Teatr utracił swoją siedzibę przed premierą, dlatego ta scenografia to kolejnych swoisty pamięciowy ślad. Początkowo istniał nawet pomysł, aby spektakl odbył swoją premierę w budynku synagogi poznańskiej, zmienionej w czasie wojny na basen dla żołnierzy Wehrmachtu. To by dopiero było dopełnienie! Jednak Gmina Żydowska nie wyraziła na to zgody.
Ostatecznie w Malarni Teatru Polskiego rozpoczął się panel dyskusyjny o charakterze mocno publicystycznym, w którym aktorzy przytaczali wypowiedzi, m.in.: Jana Karskiego, Jana Tomasza Grossa, Jan Żaryn, czy Joanna Krakowska. Od początku wiadomo, że uczestnicy debaty zupełnie nie słuchają siebie nawzajem, nie odnoszą się rzeczowo do napotkanych argumentów. Nie trudno się zorientować, że rozmowa jako taka, a już na pewno porozumienie nie jest celem tego spotkania. Zadaniem jest wyartykułowanie i zademonstrowanie przygotowanych danych. Spór, jak i wzajemne przekrzykiwanie, w z którego nic nie wynika traci nasze skupienie i rozmywa się. Rozmywa się nasza uwaga i rozmywają się – dosłownie – aktorzy, wciskający się i wijący na fotelach. Debata kończy się bez konsensusu, nie zostaje rzecz jasna ustalone, czyja prawda jest istotniejsza. Przechodzimy na dużą scenę.
Wśród przebijających ciemność smugach światła słychać komunikat, o tym, gdzie się znajdujemy – we wspomnianej przestrzeni utraconej – w sali prób Teatru Żydowskiego. Na scenie absolutnie hipnotyzujący, niesamowity, budujący przedstawienie i nieustępliwie skupiający uwagę, przy skromnej pod względem tekstu, roli – Jerzy Walczak w roli dorosłego Kosińskiego, który otwiera kolejne karty swoich wspomnień z dzieciństwa oraz nieco szalona badaczka (w tej roli świetna Teresa Kwiatkowska), która te informacje dementuje, prostuje, tłumaczy. Postać irytująca, perorująca, jest wprost wzorowana na Joannie Siedleckiej – autorce Czarnego Ptasiora, która to książka jest demistyfikacją wojennej biografii Kosińskiego. Siedlecka po swojej reporterskiej wyprawie do wsi z Malowanego Ptaka, po rozmowach z wieloma świadkami, udowadnia że zawartość tejże książki to bzdura i utrata człowieczeństwa przez autora, który w obrzydliwy sposób kłamie na temat swoich wybawców i generalnie Polaków. Postać Siedleckiej w spektaklu trochę przypomina rolę Elfride Jelinek w Leni Riefenstahl. Epizody niepamięci Eweliny Marciniak. Obie niejako podają w œatpliwość pewne wyobrażenie i nieprawdę. Jednak o ile Jelinek pozwala nam na samodzielne dokonanie oceny, Siedlecka jest mocno w swych twierdzeniach przekonana i zamknięta, po prostu wie. A co my, widzowie z tej wiedzy mamy? No mamy obrazy – retrospektywy ze wsi, po których rzekomo błąkał się mały Jurek. Retrospektywy, jako wizje, ilustracje z książki wyświetlające się na plecach sceny. Stanowi to bardzo ciekawe z perspektywy spektaklu, rozwiązanie sceniczne bo w ekranach, które są lustrami, kiedy nie jest na nich nic wyświetlane, można zobaczyć siebie – siebie jako milczących świadków i uczestników wydarzeń. Gdzie milczenie ma w tej sytuacji znaczenie wymierne. Ale czy z dowodzenia badaczki wynika dla odbiorcy coś jeszcze? Wypowiedzi tej postaci są niezwykle autorytarne, ma się wrażenie, że nie ma tu przestrzeni na zastanowienie. Siedlecka motywuje, interpretuje i tłumaczy dla nas każdą niemal wypowiedź postaci. Jest bardzo irytującą narratorką jedynej słusznej prawdy o. Przy wtórze jej trajkotania, przechodzimy równolegle przez kolejne sceny – linczu polskich kobiet na głupiej Ludmile (Joanna Drozda), przez scenę gwałtu na młodej Żydówce, co oddaje taneczne solo Kai Kołodziejczyk, która jest odpowiedzialna również za całą choreografią do spektaklu.
Malowany Ptak, to dla mnie spektakl sygnowany pamięcią. O pamięci, która często stanowi mrok, a wyjście z niego oznacza konfrontację z własnymi lękami. Zdaje się jakby Kleczewska chciała te lęki i tę pamięć oswoić. Stworzyła obraz piękny, ale czuję że niepełny. Ten niedosyt związany jest z tym, że nie odbieram sceny personalnie, że nie mam punktu odniesienia. Tak po prostu. Jestem oczywiście pod teatralnym wrażeniem zespołu aktorskiego, tego w jaki sposób reżyserka scaliła dwie obsady w jedną, przepięknej reżyserii światła Wojciecha Pusia i muzyki Cezarego Duchnowskiego granej na żywo przez Orkiestrę Antraktową Teatru Polskiego, ale czegoś mi zabrakło.
I tym czymś jest chyba wielowymiarowość w podejściu do pamięci i rozprawy z pamięciowymi, utartymi i bardzo w tym przypadku uproszczonymi stereotypami. Nie przeżyłam Malowanego Ptaka, nie rozprawiłam się z szablonowością, niczego niestety nie oswoiłam.
fot. Magda Hueckel
Dodaj do ulubionych:
Lubię Wczytywanie…