Hamlet

Hamlet u Mai Kleczewskiej jest Ukraińcem, mówi po polsku z wyraźnym wschodnim akcentem, jego matka, z którą łączy go kompleks edypalny, również. W spektaklu biorą też udział aktorzy pochodzący z Indii, Senegalu i aktorka z RPA. Horacjo jest sparaliżowany i porusza się na elektrycznym wózku inwalidzkim. Elsynor mieści się w Starej Rzeźni w Poznaniu. Widzowie mają na uszach słuchawki. Dużo jak na jeden spektakl. Po co? Reżyserka i dramaturg Łukasz Chotkowski tuż przed premierą w wywiadzie w Radio TOKFM* tłumaczyli obecność aktorów ze Wschodu dużą mniejszością ukraińską mieszkającą w Polsce, której nie zaprasza się do uczestnictwa w kulturze. Z tym się zgadzam. Jednak całość nie jest tłumaczona na język ukraiński, a sceny grane po ukraińsku, na polski. Ponadto artyści zaznaczyli, że zależało im, żeby to był spektakl wielokulturowy, wielojęzyczny, wielogłosowy, polifoniczny, ale na takiej zasadzie jakby partnerskiego tworzenia nowego świata — wielogłosowego, bez podziałów. Co do tej części mam spore wątpliwości… Ale od początku. 

Duński Elsynor mieści się w Starej Rzeźni. Zamek zamyka się w trzech przestrzeniach — dziedzińca, komnaty/sypialni królowskiej i jadalni. Całość scenografii autorstwa Zbigniewa Libery jest w stylu mocno orientalnym. Może to za sprawą czerwieni pokrywającej podłogę we wszystkich wspomnianych częściach Rzeźni i dywanów zawieszonych na ścianach. Widzowie mogą się tu przemieszczać swobodnie, jak w galerii sztuki. Reżyserka kolejny raz rezygnuje z zamknięcia spektaklu w czarnym pudełku, klasycznego podziału na scenę i widownię. Przesuwamy się tu za wątkami i podobnie jak w Golemie (trzeci, po Dybuku i Malowanym Ptaku, spektakl z tryptyku, realizowanego przez Maję Kleczewską i Łukasza Chotkowskiego w Teatrze Żydowskim) sami wybieramy historię i decydujemy na jak długo i jak blisko z nią zostaniemy. Ponadto możemy kontrolować przebieg spektaklu także za pomocą słuchawek z trzema kanałami, szybko przemieszczać się pomiędzy wątkami. Dzięki temu każdy z widzów ogląda tak naprawdę trochę inny spektakl i ma nad nim kontrolę. Całość trwa cztery godziny, ale bilety sprzedawane są na dwa wejścia — o 18 i 20 i co do zasady widzowie sami decydują o czasie trwania spektaklu. Jednak ci, którzy przyszli na 18 i chcieliby zostać do końca obejrzą Hamleta tak naprawdę dwa razy. 

61910906_2503582909651699_8530071093015216128_n

Hamlet Kleczewskiej to drugi w Poznaniu, w ciągu zaledwie dwóch miesięcy (zaraz po Ja jestem Hamlet Agaty Dudy – Gracz), projekt artystyczny na podstawie najczęściej wystawianego dramatu Szekspira. Kleczewska i Chotkowski w przeciwieństwie do Dudy – Gracz nie piszą swojego tekstu. Ich Hamlet jest raczej wierny oryginałowi i rozwinięty o HamletaMaszynę Heinera Müllera, którego fragment: Byłem Hamletem. Stałem na brzegu i rozmawiałem z morzem PLEPLE rozpoczyna spektakl. Słowa te wypowiada postać zbiorowa złożona z postaci Szekspirowskich, aktorów niepolskiego pochodzenia i orkiestry smyczkowej. Po tym preludium aktorzy rozchodzą się, rozpoczyna się właściwa akcja spektaklu. 

W głównej roli obsadzono ukraińskiego aktora Romana Lutskiy. Towarzyszy mu sparaliżowany, poruszający się na elektrycznym wózku inwalidzkim, ucharakteryzowany na zmarłego  niedawno genialnego astrofizyka Stephena Hawkinga, Horacjo. Gra go młody aktor, student krakowskiej AST, Michał Sikorski. 

Hamlet opętany jest chęcią zemsty, złapania wszystkich w pułapkę, sam w nią wpada. Mówiąc to mam na myśli wyreżyserowane przez niego przedstawienie, na które zaprasza swoją matkę (aktorka rosyjskiego pochodzenia — Alona Szostak) i Klaudiusza (fenomenalny jak zawsze Michał Kaleta), brata zmarłego króla i nowego partnera królowej wdowy. Spektakl odbywa się w królewskiej sypialni. Przyjaciele Hamleta (ukraińscy aktorzy: Daria Polunina, Yurii Chebotarov, Oleg Sergeyev) odgrywają scenę ukartowanego przez Gertrudę i Klaudiusza zabójstwa króla, demaskując w ten sposób kłamstwo o ugryzieniu go przez żmiję. Królowej spektakl się nie podoba. Nie wiadomo do końca, czy odgadła zamiary syna i udaje pijaną, nieświadomą, czy faktycznie wino, którego nie przestaje pić przez cały spektakl skutecznie odcięło ją od rzeczywistości, znieczuliło. Wciąż się śmieje, udaje, że nie wie co się dzieje. Klaudiusz z kolei nie pozwala sobie na podobne słabości. Jest zimny, wyrachowany, zachowawczy. Opuszcza sypialnię — przedstawienie podczas sceny zabójstwa króla, co dla Hamleta jest jednoznacznym potwierdzeniem jego przypuszczeń o prawdziwej przyczynie śmierci ojca. Czuje się silny bo znalazł prawdę, obnażył bratobójstwo. Uważa, że to daje mu władzę i przewagę nad wujem. W istocie jednak Hamlet ze swoja wiedzą staje się dla niego niewygodny, zagrażający i przez to głównym celem i kolejną ofiarą. Klaudiusz mógłby go zabić lub zlecić zabójstwo w każdej chwili. Rozemocjonowany młodzieniec, przeżywający śmierć ojca, popadający w szaleństwo wydaje się być dość łatwym celem. Klaudiusz chce jednak kolejne zabójstwo dopracować po ostatni szczegół. W spokoju kalkuluje, rozmyśla, manipuluje. Widzowie, którzy nie decydują się śledzić tego wątku na żywo, mogą go obserwować w formie filmu, wyświetlanego na ścianie w holu głównym — dziedzińcu.

Hamlet umiera godzony floretem (którego koniec pokryty był trucizną) podczas szermierczego pojedynku z Laertesem (Piotr Kaźmierczak). Halmet wygrywa co prawda potyczkę (a więc umiera także Leartes) i jednocześnie ją przegrywa. Wszystko zostało dokładnie zaplanowane i ukartowane przez Klaudiusza. Bardzo łatwo udąło mu się zmanipulować bratanka, jak i Leartesa, który młodego księcia obwiniał o śmierć swojej córki Ofelii. Utopiła się w jeziorze po odrzuceniu przez Hamleta. Ofelii — Kobiecie na stryczku, Kobiecie z przeciętymi żyłami, Kobiecie ze śmiertelną dawką, Kobiecie z głową w piecyku gazowym. Kobiecie przez duże K poświęcona jest druga część dramatu Heinera Müllera i scena w spektaklu Kleczewskiej. Ofelia opętana jest szaleństwem, nie potrafi odnaleźć się w korowodzie kłamstw, bólu, zdrad, które funduje jej Hamlet i elsynorski dwór. Tuż przed samobójstwem mówi: Ciskam w ogień moje suknie. Wyrywam sobie z piersi zegar, który był moim sercem. Wychodzę na ulice odziana w swoją krew. Szaleństwo młodej kobiety jest świetnie zagrane przez bardzo dojrzałą już aktorkę Polskiego – Teresę Kwiatkowską. 

61940363_2503583312984992_3055349222233604096_n

Hamlet Kleczewskiej pełen jest sprzeczności. Z jednej strony bardzo dobre kreacje aktorskie, jak ta Kalety, Kwiatkowskiej, Lutskiy’ego, Szostak, Sikorskiego i z drugiej strony niewykorzystany potencjał reszty zaproszonych do spektaklu aktorów. Wydają się oni wchodzić jedynie w skład multikulturowej grupy statystów. Grupy, która w dodatku, wbrew temu, o czym powiedzieli twórcy, nie tworzy wielokulturowego, wielojęzycznego, wielogłosowego, polifonicznego (…) partnerskiego tworzenia nowego świata, a uwydatnia podziały! Oddziela nas od nich — egzotycznych, orientalnych, nie naszych. Powiela i wciska w stereotypy. Czarnoskóry mężczyzna występuje tu z piórami w nosie, Hindus przebrany jest w strój rodem z Baśni tysiąca i jednej nocy, a przerwy pomiędzy scenami, wypełnia tendencyjną choreografią Kaya Kołodziejczyk – choreografka i kolejna statystka.

62013496_2503583239651666_2978385916550184960_n

Hamlet jest jedną z najważniejszych premier tego sezonu, z wieloma mocnymi scenami i aktorskimi majstersztykami, piękną scenografią. Hamlet jest wizją rozpadu Europy, chaosu, przemocy, agresji, grobu który sami sobie kopiemy, i do którego wpadniemy zabijając się nawzajem. Dlaczego jednak twórcy zaproszonych aktorów afrykańskiego, azjatyckiego pochodzenia obsadzili w kliszach, powielając ich kreacjami krzywdzące uprzedzenia i wyobrażenia? Tego nie rozumiem… 

 

*https://audycje.tokfm.pl/podcast/76534,Maja-Kleczewska-Hamlet-opowiada-o-kondycji-polskiego-artysty

fot. Magda Hueckel

Golem

Golem Mai Kleczewskiej to ostatnia część tryptyku realizowanego przez reżyserkę oraz dramaturga Łukasza Chotkowskiego z Teatrem Żydowskim (po Dybuku i Malowanym Ptaku). To mocno angażujący emocjonalnie spektakl-esej, spektakl-instalacja pełen odniesień do rozmaitych tekstów. Kolaż literacki, filozoficzny i wizualny. Golem powstał na podstawie, m.in. serii Dzieci Holocaustu mówią, legendy o Golemie — o skonstruowanym przez rabina Maharal cyborgu o ludzkim ciele, ale pozbawionym duszy (neszama). Był to twór stworzony nie przez boga, a przez człowieka przez co był niemy i bezwolny. Mógł jedynie uczyć się i wykonywać polecenia swojego stwórcy. Ten za sprawą pergaminu z napisem emet, czyli prawda (skreślając pierwszą literę: met = śmierć), włożonego w usta Golema miał kontrolować i decydować zarówno o jego życiu, jak i śmierci. Kolejny tekst z literackiego kolażu, to Kaspar austriackiego dramatopisarza Petera Handkego, mówiący o traumie dorastającego chłopca, pozbawionego umiejętności posługiwania się mową, nietkniętego socjalizacją i o prawdziwej torturze uczenia się tych rzeczy już jako dorosły człowiek.

golem_fot.m.hueckel_21

Golem bardziej niż spektakl teatralny przypomina wystawę w galerii sztuki. Nie ma tu tradycyjnego podziału przestrzeni na widownię i aktorów, oświetlonej sceny i publicznośći ukrytej w bezpiecznym półmroku miękkich foteli. Do hali MTP (spektakl widziałam w Poznaniu podczas Spotkań Teatralnych Bliscy Nieznajomi) można wejść i wyjść w dowolnym momencie i przez niemal 4 godziny przyglądać się, wędrować pomiędzy aktorami, wideo, przesuwać się za historiami i prawdami. Od nas tylko zależy, za którą z nich zdecydujemy się podążyć.

Golem to także, a może przede wszystkim teatr mocnego podmiotu, wspaniałe aktorstwo. Michał Czachor, Wanda Siemaszko, Gołda Tencer, Jerzy Walczak, Kaya Kołodziejczyk będąca jednocześnie odpowiedzialna za choreografię oraz absolutnie hipnotyzująca, magnetyczna Małgorzata Gorol! Obserwowanie jej w roli Golema było wręcz mistycznym doświadczeniem. Nagie hemafrodyczne ciało zawieszone na krawędzi płci, blada twarz pozbawiona emocji, szept, kruchość, mechaniczna ciekawość, wykonywanie poleceń na granicy zainteresowania i bezwiedności. To przykład naprawdę wielkiego, aktorskiego talentu!

golem_fot.m.hueckel_14

Sprawa Żydowska opowiedziana została przez Dzieci Holokaustu, świadków reżimu, tych co przeżyli. Wędrują oni pomiędzy widzami utartymi ścieżkami na planie kwadratu, opowiadając i powtarzając jak mantrę wciąż tę samą, o niepojętym okrucieństwie, historię. Próbują żyć normalnie, zastanawiając się chyba jednocześnie co to tak właściwie znaczy.

Golem to niemożność odnalezienia poczucia bezpieczeństwa i przewidywalności, rodzenie się i dojrzewanie w czasie wojny, próba funkcjonowania z oddechem getta i niewyobrażalnej traumy, na plecach — przejmująca scena rozmowy wnuka (Jerzy Walczak) z nieobecną duchem, schorowaną (na ciele? na duszy?), babcią z wytatuowanym na ramieniu obozowym numerem (Gołda Tencer). Tytułowy Golem, to także nośnik pamięci, twardy dysk magazynujący przeżyty koszmar, taki którego nie sposób zapomnieć.

Golem odkłada się w ciele. To nie jest łatwy w odbiorze spektakl, w jakimś sensie wyczerpujący, budujący pewne fizyczne zmęczenie ciągłą obserwacją i byciem obserwowanym. Wędrująca widownia bowiem, przemierzając kolejne ścieżki hali przygląda się i bada nie tylko kolejne historie Golema, ale także siebie nawzajem.

To na pewno bardzo ważne, przejmujące, prowokujące do refleksji teatralne wydarzenie! Niezmiernie dziękuję Teatrowi Polskiemu w Poznaniu i Agacie Siwiak – kuratorce Spotkań Teatralnych Bliscy Nieznajomi za zaproszenie Golema Mai Kleczewskiej do Poznania!

fot. Magda Hueckel

Malowany Ptak

Malowany Ptak, czyli spektakl pod hasłem pamięci.

By oczekiwać tej realizacji z niecierpliwością i głodem widza, wystarczy tak naprawdę kilka komponentów.

Pierwszy to postać Jerzego Kosińskiego, na podstawie prozy którego powstał spektakl. A to dlatego, że Kosiński to polski pisarz żydowskiego pochodzenia, tworzący w Stanach Zjednoczonych, którego życiorys pełen jest mistyfikacji i kontrowersji. Rozpoczynając od oskarżenia o plagiaty, poprzez przekłamanie w kreowaniu i reżyserowaniu swojej biografii, po samobójczą śmierć. Malowany Ptak zaś, to proza która dała autorowi światową sławę. Stanowi ona wspomnienia żydowskiego chłopca z czasów wojny. Książka zawierająca naturalistyczne opisy scen gwałtu, kazirodztwa, zoofilii, jednym słowem niezwykłą brutalność, wynaturzenie i… polski antysemityzm. I to hasło, to słowo klucz! Bo Malowany Ptak to pierwsze w literaturze oskarżenie Polaków o okrucieństwo wobec Żydów. I to powód drugi.

Reżyserką spektaklu jest Maja Kleczewska (to nazwisko to komponent numer trzy), która wraz z dramaturgiem Łukaszem Chotkowskim stworzyła spektakl, w którym nie skupiają się na dementowaniu czytelniczych domysłów dotyczących autobiograficznego charakteru książki, nie robią też przedstawienia o samym Kosińskim. Jego książka daje im jedynie pretekst do rozpoczęcia dyskusji o antysemityzmie Polaków. Najmniej istotnym wydaje się tu być prawda, czy też fantazja Kosińskiego w retrospekcji. Przynajmniej ja odbieram to w ten sposób. A czy udział w tej dyskusji mnie satysfakcjonuje, to już zupełnie inna kwestia.

Ale czy te elementy składają się sceniczny sukces? Czy pozwalają na przeżycie Malowanego Ptaka i na oswojenie wspomnień i wiedzy? Niekoniecznie… najwyraźniej coś tu zawiodło. I wydaje mi się, że tym czymś mogło być po prostu zbyt wybiórcze potraktowanie wspomnianej pamięci i zbyt uproszczone rozprawienie się z kliszami postaw, wśród których nie ma reprezentanta, którego chciałabym usłyszeć. Są polscy antysemici, są ukrywający się, uciekający, umierający i tracący wszystko Żydzi. Nie słychać głosu Polaków, którzy z nienawiścią do Żydów nie mają nic wspólnego. Ciszę słychać ze strony Żydów, którzy w Polakach widzą nie tylko wrogi im naród. A szkoda…

Spektakl powstał przy współpracy Teatru Polskiego w Poznaniu i Teatru Żydowskiego im. Estery Rachel i Idy Kamińskich w Warszawie i dla mnie stanowi swego rodzaju, izbę pamięci.

Za sprawą Kosińskiego i jego/nie jego wspomnień.

Poprzez temat polskiego antysemityzmu podczas Drugiej Wojny Światowej, co stanowi materię niezwykle niewygodną i uwierającą pamięć. Pamięć do której odnosi się także apel napisany przez Jerzego Walczaka (aktora Teatru Żydowskiego, grającego w spektaklu dorosłego Kosińskiego), wręczony każdemu z widzów przed wejściem na widownię, który zawiera prośbę o pamięć żydowskich zamordowanych, prośbę o akceptację „(…) przeszłości i pamięć o niej [bo tylko one] dadzą nam możliwość swobodnego, pełnego oddechu.”

Trzecią składową i wypełnieniem teatralnej izby pamięci jest scenografia pochodząca z sali prób Teatru Żydowskiego, gdzie Kleczewska przed dwoma laty reżyserowała Dybuka. Teatr utracił swoją siedzibę przed premierą, dlatego ta scenografia to kolejnych swoisty pamięciowy ślad. Początkowo istniał nawet pomysł, aby spektakl odbył swoją premierę w budynku synagogi poznańskiej, zmienionej w czasie wojny na basen dla żołnierzy Wehrmachtu. To by dopiero było dopełnienie! Jednak Gmina Żydowska nie wyraziła na to zgody.

Ostatecznie w Malarni Teatru Polskiego rozpoczął się panel dyskusyjny o charakterze mocno publicystycznym, w którym aktorzy przytaczali wypowiedzi, m.in.: Jana Karskiego, Jana Tomasza Grossa, Jan Żaryn, czy Joanna Krakowska. Od początku wiadomo, że uczestnicy debaty zupełnie nie słuchają siebie nawzajem, nie odnoszą się rzeczowo do napotkanych argumentów. Nie trudno się zorientować, że rozmowa jako taka, a już na pewno porozumienie nie jest celem tego spotkania. Zadaniem jest wyartykułowanie i zademonstrowanie przygotowanych danych. Spór, jak i wzajemne przekrzykiwanie, w z którego nic nie wynika traci nasze skupienie i rozmywa się. Rozmywa się nasza uwaga i rozmywają się – dosłownie – aktorzy, wciskający się i wijący na fotelach. Debata kończy się bez konsensusu, nie zostaje rzecz jasna ustalone, czyja prawda jest istotniejsza. Przechodzimy na dużą scenę.

Wśród przebijających ciemność smugach światła słychać komunikat, o tym, gdzie się znajdujemy – we wspomnianej przestrzeni utraconej – w sali prób Teatru Żydowskiego. Na scenie absolutnie hipnotyzujący, niesamowity, budujący przedstawienie i nieustępliwie skupiający uwagę, przy skromnej pod względem tekstu, roli – Jerzy Walczak w roli dorosłego Kosińskiego, który otwiera kolejne karty swoich wspomnień z dzieciństwa oraz nieco szalona badaczka (w tej roli świetna Teresa Kwiatkowska), która te informacje dementuje, prostuje, tłumaczy. Postać irytująca, perorująca, jest wprost wzorowana na Joannie Siedleckiej – autorce Czarnego Ptasiora, która to książka jest demistyfikacją wojennej biografii Kosińskiego. Siedlecka po swojej reporterskiej wyprawie do wsi z Malowanego Ptaka, po rozmowach z wieloma świadkami, udowadnia że zawartość tejże książki to bzdura i utrata człowieczeństwa przez autora, który w obrzydliwy sposób kłamie na temat swoich wybawców i generalnie Polaków. Postać Siedleckiej w spektaklu trochę przypomina rolę Elfride Jelinek w Leni Riefenstahl. Epizody niepamięci Eweliny Marciniak. Obie niejako podają w œatpliwość pewne wyobrażenie i nieprawdę. Jednak o ile Jelinek pozwala nam na samodzielne dokonanie oceny, Siedlecka jest mocno w swych twierdzeniach przekonana i zamknięta, po prostu wie. A co my, widzowie z tej wiedzy mamy? No mamy obrazy – retrospektywy ze wsi, po których rzekomo błąkał się mały Jurek. Retrospektywy, jako wizje, ilustracje z książki wyświetlające się na plecach sceny. Stanowi to bardzo ciekawe z perspektywy spektaklu, rozwiązanie sceniczne bo w ekranach, które są lustrami, kiedy nie jest na nich nic wyświetlane, można zobaczyć siebie – siebie jako milczących świadków i uczestników wydarzeń. Gdzie milczenie ma w tej sytuacji znaczenie wymierne. Ale czy z dowodzenia badaczki wynika dla odbiorcy coś jeszcze? Wypowiedzi tej postaci są niezwykle autorytarne, ma się wrażenie, że nie ma tu przestrzeni na zastanowienie. Siedlecka motywuje, interpretuje i tłumaczy dla nas każdą niemal wypowiedź postaci. Jest bardzo irytującą narratorką jedynej słusznej prawdy o. Przy wtórze jej trajkotania, przechodzimy równolegle przez kolejne sceny – linczu polskich kobiet na głupiej Ludmile (Joanna Drozda), przez scenę gwałtu na młodej Żydówce, co oddaje taneczne solo Kai Kołodziejczyk, która jest odpowiedzialna również za całą choreografią do spektaklu.

Malowany Ptak, to dla mnie spektakl sygnowany pamięcią. O pamięci, która często stanowi mrok, a wyjście z niego oznacza konfrontację z własnymi lękami. Zdaje się jakby Kleczewska chciała te lęki i tę pamięć oswoić. Stworzyła obraz piękny, ale czuję że niepełny. Ten niedosyt związany jest z tym, że nie odbieram sceny personalnie, że nie mam punktu odniesienia. Tak po prostu. Jestem oczywiście pod teatralnym wrażeniem zespołu aktorskiego, tego w jaki sposób reżyserka scaliła dwie obsady w jedną, przepięknej reżyserii światła Wojciecha Pusia i muzyki Cezarego Duchnowskiego granej na żywo przez Orkiestrę Antraktową Teatru Polskiego, ale czegoś mi zabrakło.

I tym czymś jest chyba wielowymiarowość w podejściu do pamięci i rozprawy z pamięciowymi, utartymi i bardzo w tym przypadku uproszczonymi stereotypami. Nie przeżyłam Malowanego Ptaka, nie rozprawiłam się z szablonowością, niczego niestety nie oswoiłam.

fot. Magda Hueckel