Woyzeck

,,Woyzeck” to utwór, który prawdopodobnie nigdy został dokończony i w którym więcej domysłów niż faktów. To, co zostało zachowane, to jedynie fragmenty dramatu zapisane przez Georga Büchnera na kilkunastu nieponumerowanych kartkach. Nie można mieć zatem żadnej pewności, co do chronologii wydarzeń, czy ich finału. Podstawowym więc zadaniem reżysera, który postanawia wystawić ,,Woyzecka”, jest podjęcie decyzji o sekwencji scen – rozpoczęcie niemal śledczej pracy polegającej na rozwiązaniu swoistej zagadki przyczyny i skutku. Zdenka Pszczołowska – młoda reżyserka, mająca w swoim dorobku inne spektakle o psychologicznym zacięciu jak chociażby ,,Upiory” wystawione w Teatrze Wybrzeże, odważyła się jednak ,,Woyzecka” nie układać.

Najnowsza premiera Teatru Nowego w Poznaniu jest utrzymana w charakterze śledztwa i gry komputerowej, w której o kolejności scen decyduje losowanie. Nawet jeśli ta przypadkowość to jedynie iluzja objęta precyzyjnym dramaturgicznym planem, to pozwalam sobie w nią wierzyć. Pozwalam się w ten sposób zwodzić i tym samym zaprosić do miasta, które poprzez światło (Klaudyna Schubert) i kolor rozpikselowanych wizualizacji (Natan Berkowicz) przypomina świat gier przygodowych na konsolę Pegasus.

W mieście tym doszło do morderstwa Marii (Martyna Zaremba – Maćkowska). Głównym podejrzanym w tej sprawie jest jej partner – Franciszek Woyzeck (Jan Romanowski), który według śledczych miał motyw w postaci zazdrości. Spektakl otwiera scena przesłuchania Woyzecka przez prowadzących dochodzenie detektywów – Artura Schneidera (świetny Michał Kocurek), czyli tego ze stolicy, oraz miejscowego – Krystiana Klarusa (rewelacyjny Sebastian Grek). Żaden ze śledczych nie jest postacią napisaną przez Büchnera, ale to oni nadają spektaklowi pewien porządek, prowadzą akcję, dzięki nim poznajemy kolejnych mieszkańców miasteczka i ich historie. 

Spektakl jest więc mozaiką śledztwa, prawdziwego ludzkiego dramatu i nierealnej gry, w której sceny dzieją się nie do końca tam, gdzie – według Büchnera – powinny (na przykład ławka zastąpiona została przez łóżko), a tytułowy bohater zostaje zdegradowany do rangi postaci drugoplanowej – przestaje być bowiem podmiotem swojej historii. Woyzeck nie interpretuje wydarzeń, a jest interpretowany. Jego doświadczenia są podważane, a manipulacja tak mocna i skuteczna, że prowadzi go do obłędu. Mężczyzna snuje się po scenie, nasłuchuje głosów dochodzących z pod podłogi, odpowiada mechanicznie i w sposób pozbawiony emocji. Nawet jeśli rzeczywiście to on zabił Marię, niewykluczone, że zrobił to w afekcie lub powodowany chorobą psychiczną. Woyzeck Jana Romanowskiego jest nieporadny i niezdarny. Postać przepisana z wojskowego fryzjera na elektryka w szpitalu wojskowym, nie potrafi nawet naprawić zwarcia. Podkreśla to jedynie, w niezwykle przekonujący sposób, prawdziwy dramat i samotność uwikłanego w system człowieka.

Postaciom nadano tu nowe funkcje, dla przykładu Andrzej (Dawid Ptak) jest mechanikiem samochodowym, wyemancypowana Maria prowadzi taksówkę, a Małgorzata (wspaniała Weronika Asińska) jest właścicielką sklepu z używaną odzieżą. Serialowy aktor, przyjaciel Woyzecka z dzieciństwa – Tamburmajor (Łukasz Schmidt), który po latach wrócił do miasteczka, jest mirażem przeszłości, stanowi kontrapunkt dla Woyzecka i uosobia to, co Franciszek mógłby mieć, gdyby podobnie jak kolega wyjechał kiedyś z rodzinnego miasta. Romans właśnie nikogo innego, a Tamburmajora z Marią, jest tylko tego podkreśleniem. Nawet postać Karola – lokalnego głupka (fenomenalny Bartosz Włodarczyk) została tak znacząco rozbudowana, że stanowi jedną z najciekawszych, najbardziej tajemniczych i dwuznacznych w całej historii.

Słowem, każda z postaci dramatu jest bardziej wyrazista niż Franciszek. Romanowski fantastycznie połączył zatem w roli Woyzecka to, co zapisane przez Büchnera, oraz to, co orzekł w 1821 roku powołany przez sąd biegły psychiatra, doktor Johann Christian August Clarus. ,,Woyzeck” był bowiem inspirowany prawdziwą historią żołnierza Johanna Christiana Woyzecka, który za morderstwo konkubiny został skazany na śmierć. Według Anny R. Burzyńskiej, autorki fenomenalnej książki ,,Atlas Anatomiczny Georga Büchnera”, biegły zignorował wszelkie przesłanki świadczące o chorobie psychicznej i  niepoczytalności oskarżonego, które mogłyby być uznane jako okoliczności łagodzące w sprawie. Charakter i treść jego orzeczenia zaś jednoznacznie wskazują na to, że ,,egzekucja miała być zapłatą za uparcie złe życie [nadużywanie alkoholu, nieślubne dziecko, włóczęgostwo] i sposobem na przywrócenie symbolicznej równowagi w społeczeństwie”*. Gra Pszczołowskiej z literą autora dramatu i rzeczywistymi zdarzeniami nie kończy się na postaci Woyzecka. Wszak miejscowy detektyw przekonany o winie mężczyzny nosi nazwisko psychiatry, a lekarz (Paweł Hadyński) ze szpitala, w którym pracuje Franciszek i gdzie poddał się dobrowolnie kontrowersyjnym badaniom, nosi z kolei imię biegłego. 

Genialna choreografia Oskara Malinowskiego spina świat wewnętrzny Woyzcka, wydarzenia i relacje, widmowy charakter utworu i nieoczywistość przedstawianych sytuacji. Zbiorowe, synchroniczne, niemal musicalowe sceny, jak ta finałowa w miejscowym barze, o wiele więcej mówią o nastrojach, zależnościach między postaciami i ich nastawieniu wobec siebie, niż rozmowy. To właśnie w ruchu uwidacznia się autonomia Franciszka (charakterystyczny, powtarzający wyrzut nogi do boku), czy siła, magnetyzm i jednocześnie ujmująca kruchość Marii. Do tej misternie nanizanej historii nie pasują jedynie kostiumy. Zdają się być przypadkowe, pozbawione wyraźnej spójności i nieprzystające do świata gry tak starannie wykreowanego przez świetną muzykę (Andrzej Konieczny), wizualizacje, ruch postaci i wielowymiarową scenografię (Anna Oramus). Mikrokosmos Woyzecka przypomina makietę, planszę z gry Sims, gdzie ściany istnieją, choć są niewidoczne. Niektóre z pomieszczeń, jak kuchnia w mieszkaniu Franciszka, sklep Małgorzaty, czy bar są wypełnione meblami i rekwizytami – przez to oczywiste w rozpoznaniu, inne zaś istnieją jedynie w obszarze wyobraźni. Schody stają się szpitalem, kiedy ubrany w kitel doktor przyjmuje na nich pacjenta, a przestrzeń pod stopniami przybiera kształt warsztatu samochodowemu, dopiero wtedy, gdy Andrzej leży pod nimi, jak pod naprawianym właśnie autem.

A teraz spoiler! Ten, kto po przeczytaniu dramatu zachodził w głowę, zastanawiając się kto zabił Marię, i liczył, że może tym razem coś się wyjaśni, niestety wyjdzie z Nowego rozczarowany. Otóż w rozwiązaniu tej sprawy nie pomógł nawet talent detektywistyczny duetu Klarus&Schneider. Pewne jest jednak, że… nic w sprawie Woyzecka nie jest jednoznaczne. I zdaje się, że Pszczołowska poprzez swoją inscenizację chciała oddać fikcyjnemu Woyzeckowi obiektywizm, na który nie mógł liczyć jego historyczny pierwowzór.


*Anna R. Burzyńska ,,Atlas Anatomiczny Georga Büchnera” s. 283

fot. Klaudyna Schubert

Siostry!

Zacznę od wykrzyknika w tytule. Przez niego założyłam, że spektakl będzie kampowy. Nie był. Pomyślałam więc, że może siostry Kruszczyńskiego będą – na przekór Czechowowi –  odrobinę odważniejsze i bardziej pewne siebie. Po raz drugi, pudło i rozczarowanie wyraźnie błądzącą intuicją.

Przyznam, że zmyliła mnie postawa Iriny (Malina Goehs) i jej niebinarnego przyjaciela  – Tuzenbacha (Hubert Miłkowski). Ona jest feministką, aktywistką antydyskryminacyjną i równościową.  Robi wszystko by dać się poznać, jako osoba zdecydowana i stanowcza. Mówi w mechaniczny, pozbawiony emocji sposób, nosi czapkę i czarną koszulkę z białymi iksami na piersiach, jest wyniosła i zimna. Sęk w tym, że to jedynie kamuflaż bo w gruncie jest zwyczajnie zagubiona – nie mocna, a raczej tendencyjna i trudno ją lubić. 

Tuzenbach sprawia natomiast wrażenie twardego, lecz jedynie w swoim queerowym kształcie. Kiedy zdejmuje makijaż, buty na obcasie i szerokie, zwiewne ubranie – wkłada za to trampki – traci pewność siebie i siłę (dokładnie jak Tuzenbach Czechowa, kiedy rezygnuje z wojskowego munduru). Pytanie zatem, czym jest dla mężczyzny wspomniana forma. Czy są to jedynie pozory, kostium, rodzaj maski, czy coś więcej? Może powodem rezygnacji z przekonań są naciski z zewnątrz, a może zmęczenie ciągłym odpieraniem ataków i brakiem akceptacji? Szkoda, że na to pytanie nie ma w Siostrach! odpowiedzi.

Co wydaje się jednak istotne, Irina i Tuzenbach posługują się językiem inkluzywnym, w zależności od sytuacji używają feminatywów lub języka neutralnego płciowo, wytykają innym seksizm i pouczają ich. I jest to ciekawy wątek, mimo (albo właśnie dlatego) że dla osób niezaznajomionych z problemem, sposób w jaki się wypowiadają może wydawać się nowomową. Choć to przecież nie nowomowa, a zwyczajne odwrócenie ról, wyraz szacunku i empatii wobec osób marginalizowanych ze względu na płeć, czy orientację seksualną.

No więc dlaczego ten wykrzyknik? Skoro nie o kamp! i pewność siebie chodzi, to może o siłę i potencjał sióstr? Otóż nie do końca. Bo siostry, mimo że w towarzystwie wykrzyknika, wcale nie są silne. Są raczej zawieszone – trochę we współczesności, a trochę w niemocy. Żyją bowiem w bańce uprzywilejowania – klasowego i generacyjnego i zdają się być nieprzystosowane do realiów, które po śmierci ojca wymagają od nich reakcji i decyzyjności. To nieprzystosowanie demaskuje szczególnie relacja sióstr z Nataszą (Oliwia Nazimek). Żona Andrzeja – z jednej strony wyrachowana i cwana, z drugiej – pracowita i cokolwiek by powiedzieć, szczera. To ona utrzymuje dom Prozorowów w jakichkolwiek ryzach. Siostry gardzą Nataszą, wytykają jej brak gustu, czy wykształcenia, jednocześnie są jednak zależne od jej trzeźwego podejścia do życia. 

Ale! Piszę o siostrach, a wspomniałam jedynie o Irinie. Masza (Marta Herman) jest smutna, zrezygnowana i wyniosła – bardzo podobna do Marii Czechowa. Te same rozterki, ten sam mąż, kochanek, podobne motywacje. Natomiast najbardziej intrygującą z sióstr i zarazem jedną z najciekawszych postaci całego przedstawienia, jest Olga (Edyta Łukaszewska). To ją właśnie, mimo że szczególnie wycofaną, mamy szansę poznać bliżej. Olga Łukaszewskiej jest pełna niuansów i sprzeczności. Intrygująca, bo z jednej strony sprawia wrażenie dorosłej i odpowiedzialnej – jako jedyna z sióstr faktycznie pracuje – z drugiej niebywale infantylna. Jest obecna, zaraz roztrzęsiona i oderwana. Okazuje się, że w dzieciństwie była molestowana przez starszego od siebie mężczyznę, domyślamy się, że przez Wierszynina (Zbigniew Grochal). To tłumaczyłoby jej nieufność, popłoch, jaki wprowadza jego przyjazd, czy koncentracja na chronieniu zakochanej w nim Maszy. Najpewniej to on jest wilkiem z upiornej bajki, którą Olga opowiada w jednej ze scen.

Niestety, to jedynie domysły. Siostry nie rozmawiają ze sobą szczerze – co prawda mówią dużo, ale raczej obok siebie – dlatego trudno te przypuszczenia zweryfikować. Zresztą, do przecinających się ze sobą monologów zamiast faktycznej rozmowy przyzwyczaił nas już Czechow.

Bezsprzeczne jest natomiast towarzyszące im od śmierci ojca, poczucie zagubienia. W jego domu są zamknięte niczym w pozytywce. Potrafią poruszać się w rytm jednej tylko, znanej im melodii – tej, granej przez patriarchalny układ ról. Przywykły też do przywilejów, które z tego układu wynikają. Po śmierci ojca, melodia ucichła, zostało jedynie szare pudełko – ciasne, chłodne i duszne. Świetną ilustracją tego skojarzenia jest scenografia Justyny Łagowskiej. Bohaterowie uwięzieni są w pustej niemal przestrzeni – swoich historii, przyzwyczajeń, przypisanych im ról i oczekiwań społeczeństwa.

I mowa tu także o mężczyznach, którzy po przemianie Tuzenbacha, zlewają się w mało ciekawą całość. Zagubieni, przeciętni, mizerni, nawet ubrani są w szarości. Są przyzwyczajeni do pewnego układu społecznego i swojego w nim miejsca. I choć zgrywają bohaterów, trudno im nadążyć za galopującymi zmianami. Bo przecież z jednej strony wygodnie im w znanej sobie strukturze, a z drugiej wstyd się do tego oficjalnie przyznać. Jedynie Andrzej (Łukasz Schmidt) jest w jakimś stopniu pogodzony ze swoimi słabościami. To człowiek cierpiący na depresję, uzależniony od hazardu i niespełniony. Zagubiony w pretensjach żony i pod niszczącym wpływem wciąż żywych oczekiwań ze strony ojca. Szkoda, że Andrzej został potraktowany tak schematycznie i groteskowo – sprowadzony do przegranego, zaniedbanego człowieka, ubranego w zniszczony szlafrok, z brzuchem wypchanym watą i przerośniętymi pejsami. 

Walka o koniec patriarchatu wydaje się być dla twórców spektaklu bardzo ważna. Dlatego jedną z możliwych interpretacji wykrzyknika w tytule może być dostrzeżenie w nim wezwania do wzięcia udziału w tej batalii, chociażby na poziomie języka. Ale jeśli rzeczywiście tak jest, to dlaczego twórcy spektaklu robią to w asyście tendencyjnej Iriny i Tuzenbacha, który zrezygnował ze swojej tożsamości? Dlaczego siostry nie walczą o siebie? Czy w istocie, odkąd Ibsenowska Nora opuściła dom lalki, niewiele się zmieniło i kobieta, która rezygnuje z przygotowanego dla niej miejsca w patriarchalnym układzie, nadal nie ma szans poradzić sobie poza nim?

Siostry Czechowa pragną wrócić do Moskwy, przynajmniej tak mówią. A czego pragną siostry Kruszczyńskiego? No właśnie trudno stwierdzić. Nie pozostaje nic innego, jak umościć się w domysłach.


fot. Marcin Baliński

%d blogerów lubi to: