Finnegans W/Fake

Jaki jest ,,Finnegans W/Fake” w reżyserii Katarzyny Kalwat? Niebywały, potoczysty, uporządkowany w chaosie, soczysty w słowie i wyjątkowo niespodziewany. To z jednej strony. Bo z drugiej jest mocny i szybki. Wyrzucane z niezwykłą prędkością i precyzją słowa tworzą zagadki, echolalie, zapożyczenia, rymy i dwuznaczności lub układają się w zupełnie nowy sens. Twórcy uprawiają tu performatywną grę w łańcuch wyrazowy, gdzie ostatnia sylaba danego słowa jest pierwszą kolejnego. Zupełnie jak w niewiarygodnym dziele Jamesa Joyce’a ,,Finnegans Wake” – symfonii podświadomości, onirycznej podróży poprzez znaki, różne języki i stany emocjonalne. 

W ,,Finnegans W/Fake” zdecydowano się, aby w podobny irlandzkiemy pisarzowi sposób, opowiedzieć historię Polski. Za pomocą słownych kalambur – staropolskich, słowiańskich, mitologicznych, szlacheckich i współczesnych. Wyrzucając z siebie słowa, tak jakby tempo i rytm było przymusem, tak jakby czasu było mało, a dwie godziny w Teatrze Polskim w Podziemiu były jedynym czasem na ziemi, ostatnią i niepowtarzalną szansą na szczerość. Beniaminowi Bukowskiemu i Kamilowi Kawalcowi udało się w oparciu o improwizacje aktorskie i muzyczne, zrobić ze słowem na scenie coś niespodziewanego i zdumiewającego.

Historia ta, to słowny rebus o królach i chamach, niemickim biskupie i polskim chrzcie, o czarownicy i o stosie. I choć narracja może sprawiać wrażenie, podobnie jak ,,Finnegans Wake” Joyce’a, dość bełkotliwej, to wydaje się, że to właśnie ona pozwoliła osiągnąć twórcom i twórczyniom spektaklu prawdziwy wielogłos. Polifonię tak często pomijaną w oficjalnym – dychotomicznym przedstawianiu wydarzeń. Wszak bez nagonki i zgody tłumu na stosach nie płonęły by kobiety, a chrztu nie przyjął tylko Miszko I.

,,Finnegans W/Fake” to przede wszystkim słowo. Słowo brawurwo wykonane przez Cezarego Kosińskiego, Igora Kujawskiego, Agnieszkę Kwietniewską, Monikę Łopuszewską, Michała Opalińskiego oraz Karolinę Staniec. Scenografia (Anna Tomczyńska) jest bowiem dość szczątkowa. To zaledwie krzesła ustawione w krąg, pulpity do nut. Kostiumy (Anna Tomczyńska) zaś są na tyle powściągliwe i symboliczne, by nie odwracać uwagi od języka. Zdaje się, że także muzyka (Wojciech Blecharz), a raczej dźwięki, dalekie od melodyjności i delikatności, zdeformowane tony w wykonaniu flecistek: Gabrieli Irzyk oraz Małgorzaty Mikulskiej, miały być rytmem, nie tyle tłem do słowa, co jego radykalną symulacją.

I taki właśnie jest ,,Finnegans W/Fake” – zarówno ,,wake”, jak i ,,fake”. Prawdziwy i nierealny jednocześnie.


fot. N. Kabanow

Strach

Strach, przypomina postapokaliptyczną wizję świata, jakby na ziemię znów spadł meteoryt, a kroki piątki zbłąkanych postaci były nie tylko jednymi z ich ostatnich, ale także z jednymi z ostatnich kroków ludzkich na ziemi. Jakby czekali na coś, co i tak nieuniknione.

Aktorów (Dobromira Dymeckiego, Monikę Frajczyk, Cezarego Kosińskiego, Piotra Trojana, Agnieszkę Żulewską) poznać możemy jedynie po głosach, ich twarze zakrywają maski, wszyscy są równi, wszyscy odstręczający, w pewien sposób potworni. Ubrani w przykurzone ubrania, jakby wyszli z jakiegoś schronu, w którym ledwo co przetrwali wybuch. Po to, by już niedługo zostać wchłoniętymi przez dziurę, przerażającą otchłań nicości, z której wystają tylko oślizgłe odnóża, macki jakiegoś potwora. Stranger things… trzeba przyznać. Warstwa wizualna, jest mocno sugestywna, na co składają się nie tylko kostiumy (Dominika Olszowy) i scenografia (Tomasz Mróz), ale też fantastyczne światła (Aleksandr Prowaliński), które w połączeniu ze zwolna przesuwającym się dymem tworzą oniryczne wręcz mozaiki, ruchome witraże. Muzyka dopina uczucie niepokoju.

Małgorzata Wdowik jest reżyserką, której nie interesuje tradycyjny sposób pracy. Bazuje ona raczej na tworzeniu doświadczeń niż fabuły. Muszę przyznać, że uwielbiam jej wrażliwość, sposób komunikowania się z widzem i zajmowania się problemem. Jej teatr to przepracowywanie, doświadczanie, odkodowywanie klisz. Strach według tego, co mówiła w wywiadach miał być próbą dotarcia do źródeł naszych własnych lęków, [których twórcy] szukają w opowieściach ludowych i popkulturowych, we wspomnieniach rodzinnych i doświadczeniach politycznych. Budują z nich świat zawieszony między fantazją a koszmarem sennym, w którym najważniejsza staje się walka o swój strach. Strach manipuluje scenami z popkultury, prowadzi dialog z klasyką filmów grozy, pojawia się Frankenstein, który jest wkurzony, że nikt się już dziś go nie boi, że przestał być wiarygodny.

STRACH_fot-NK_3

Dla mnie, mimo dużego szacunku i słabości do języka Małgorzaty Wdowik, Strach był nie do końca udaną próbą opowiedzenia o samotności, chorobie, śmierci, wizji pośmiertnej ciemności i przede wszystkim o braku wyboru, o bezradności i świadomości nadejścia nieuchronnego. Dlaczego nie do końca udaną? Wątpliwości wynikają z braku poczucia spójności warstwy narracyjnej i wizualnej, spektaklu. Tekst Roberta Bolesto wydawał się momentami nazbyt infantylny, nie zgrywał się z oniryczną warstwą wizualną spektaklu, był gdzieś obok, tak jakby twórcom zabrakło jednej wspólnej wizji. Z jednej strony piękne i jednocześnie niepokojące obrazy, z drugiej sformułowanie, że nie da się wydepilować gęsiej skórki

Brak organizacji również nie pomógł w odbiorze. Każdy z publiczności, przed wejściem na widownię otrzymał słuchawki, których zastosowanie w spektaklu, było zabiegiem, mającym pomóc w uzyskaniu pewnej intymności, bliskości — jakby ktoś szeptał do nam tuż przed snem do ucha. Lecz zamiast kołysanki, opowiadał o swoich koszmarach. Niestety nikt z obsługi widowni, nie upewnił się przed rozpoczęciem spektaklu, czy wszyscy znajdują się na właściwym kanale. Słuchawki miały trzy kanały nadawania, warstwa audio do spektaklu znajdowała się tylko na jednym z nich. Przy czym spora część widowni, przez cały spektakl znajdowała się na pustym kanale, albo wychodziła w trakcie spektaklu zniesmaczona niedziałającym sprzętem.

Każdy spektakl, to nieustająca praca, dopieszczanie, może więc pójść na Strach za jakiś czas?

 

fot. materiały TR Warszawa

%d blogerów lubi to: