Życie intymne Jarosława

A pierwsze zamknienie

To moje spojrzenie,

Że ja ciebie nie chcę znać.

A drugie zamknienie

To wysokie sienie,

Po których muszę stąpać.

A trzecie zamknienie

To siwe kamienie,

Pod którymi muszę spać.

Słowa ,,Pieśni kurpiowskich” Karola Szymanowskiego brzmią już kiedy wchodzimy na widownię Malarni Teatru Wybrzeże. Trzy męskie głosy cicho, jakby w zamyśleniu śpiewają o śmierci…  Półprzezroczystość dymu i ciepłe światło (Damian Pawella) nadają scenie miękkości i liryczności. Na dole sceny siedzi półnagi, przystojny, dobrze zbudowany, młody mężczyzna. Pozą przypomina rzeźbę greckiego boga; kolejnych dwóch leży na rozstawionych z tyłu sceny podestach.

Metalowo — drewniane rusztowanie, rozwieszona w tle gruba folia malarska (scenografia autorstwa Kornelii Dzikowskiej) i bałagan kabli przy stanowisku muzyka Rafała Ryterskiego przypominają budowę/kulisy. Tworzą metaforę nawarstwienia tematów i emocji, a także pewnego rodzaju tabu. 

Młody mężczyzna okazuje się nie żyć i przygotowywany jest właśnie do pochówku. To Jurek Błeszyński — największa miłość i muza Jarosława Iwaszkiewicza, jak pisał o nim — ,,mój jedyny, mój najdroższy”. Tanatotoaletę z namaszczeniem, miłością do ludzkiego ciała, ale też dużą wprawą i zwyczajowością wykonuje Dziad Szpitalny (Robert Ciszewski). Wszystkiemu przygląda się starszy mężczyzna w szarym, wełnianym garniturze. To Jarosław Iwaszkiewicz grany przez Krzysztofa Matuszewskiego (wiemy to, chociaż w całym spektaklu ani razu nie pada nazwisko pisarza). Tą mocno sensualną sceną rozpoczyna się “Życie intymne Jarosława” w reżyserii Kuby Kowalskiego, na podstawie tekstu Magdy Kupryjanowicz i Michała Kurkowskiego. Nielinearna opowieść o Iwaszkiewiczu, jego żonie Annie i wspomnianym Jurku Błeszyńskim; o uczuciach, skomplikowanych relacjach, przywiązaniu, ,,(…) miłosnym poszukiwaniem świętego Graala”*.

Spektakl Kuby Kowalskiego powstał na podstawie korespondencji, dzienników i wątków z opowiadań Iwaszkiewicza. W ,, Życiu intymnym Jarosława” Jurków jest trzech. Ten grany przez Piotra Biedronia jest zbuntowany i nieufny, Marcina Miodka najbardziej zmysłowy, uwodzicielski, efemeryczny, Jana Napieralskiego bierny. Różnice te najlepiej widać chyba w scenie przy stole w mieszkaniu Iwaszkiewiczów. Opisany zabieg teatralny ma na celu (podobnie zresztą jak scenografia) pokazanie wielowątkowości relacji Iwaszkiewicza i jego o prawie cztery dekady młodszego kochanka. Z jednej strony jest to wynikająca z relacji duchowość, inspiracja i twórcze uskrzydlenie poety; z drugiej pociąg seksualny, próba życia w zgodzie ze swoimi potrzebami, a wbrew PRL-owskiej ideologii wypierającej ze zbiorowej świadomości istnienie homoseksualizmu. To też niepewność, pasywność i wyrachowanie — Błeszyński był żonaty i miał dzieci. Iwaszkiewiczowi znany był też jego autodestrukcyjny tryb życia, liczne kochanki. Z racji złej sytuacji materialnej, Jurek często korzystał z pomocy finansowej pisarza. Natomiast gruźlica, na którą chorował Jerzy, intensyfikowała dodatkowo zakazaną znajomość bo uświadamiała o czasowości jej trwania. Błaganie młodszego kochanka o miłość wydaje się być w tym kontekście niezwykle smutne i tragiczne.

Choroba i pewna interesowność Jurka, ale też jego wiek sprawiały, że stawał się dla Iwaszkiewicza często nieuchwytny, nieosiągalny. Jego ciało było młode, skóra jędrna.  Popychało to poetę tak w zachwyt, jak w zażenowanie. Sprawiał wrażenie jakby kwestia fizyczna ich romansu interesowała go najmniej (może wcale), co widać wspaniale, między innymi w scenie, gdzie zafrasowany opowieścią Iwaszkiewicz zdaje się nie zwracać uwagi na uwodzenie, rozbierającego go właśnie kochanka. Pisarz odwraca się, zakrywa, opowiada dalej. Czuły w słowach. Jak czytamy w wywiadzie z reżyserem w Gazecie Wyborczej: ,,Iwaszkiewicz ~przepisywał~ w „Dzienniku” swoje życie intymne, sam przed sobą je niejako uwznioślał, często ukrywał czy bagatelizował seksualną stronę relacji z Błeszyńskim i próbował nadać jej wyłącznie charakter duchowy. Jest coś niezwykłego w tej mieszance hipokryzji, pruderii, uwewnętrznionej homofobii i utopijnego marzenia o pokrewieństwie dusz, o wzniesieniu się ponad brudną cielesność. Coś naszego, polskiego.”* Urzeczywistnia się to także w choreografii autorstwa Katarzyny Sikory, w której trzech synchronicznych Jurków wymyka się poecie, jest zawsze krok przed nim. Są szybsi, zmysłowi, wyzywający, eteryczni, zgodni. 

Opowieść i układ dopełnia postać Anny Iwaszkiewicz (świetna rola Anny Kociarz) — żony pisarza, z którą spędził ponad pięćdziesiąt lat i miał dwie córki. Anna, czy jak nazywał ją poeta — ,,Hania” doskonale wiedziała o romansie męża z Błeszyńskim, nie tylko mu się przyglądała, ale umożliwiała jego dalsze trwanie. ,,Anna odgrywa rolę drugoplanową i zasadniczą zarazem. (…) przez całe życie Iwaszkiewicza (…) była jego oparciem, najbliższą rodziną, najbliższą przyjaciółką.”* Postać wielowymiarowa. W spektaklu przesuwa się między scenami, przeciera metalowe elementy scenografii ściereczką, krytyczna i poważna, wypowiada się i zachowuje z rozwagą. Dla Błeszyńskiego bywa matką, choć wydaje się, że czasami wolałaby być kochanką, poczuć ożywienie, o którym tak wiele mówił jej mąż. Kowalski poprzez sceny niedopowiedzianego flirtu Błeszyńskiego z Anną pokazuje pewien margines ustalonego systemu. Przez cały spektakl jednak Anna stanowi dla obu mężczyzn opokę i wsparcie. Spokoju szuka zaś w modlitwie. Jest w niej jakaś niejasna siła, a zarazem subtelność. 

,,Życie intymne Jarosława” jest, jak chciał i zapowiadał reżyser, ,,poetycką opowieścią”*. I choć nie jest politycznym czy społecznym manifestem, na krótki moment wyrasta w niej odniesienie do tragicznego podziału Polek i Polaków, nagonki na środowisko LGBT+. Na tle przerobionej przez Ryterskiego, bo zaskakująco lirycznej wersji piosenki Y.M.C.A. zespołu Village People, przez środek widowni z tęczową taśmą gimnastyczną w ręku, przechodzi Robert Ciszewski z głośnym apelem: ,,Do czego doszło, że musimy walczyć o tak podstawowe prawa, jak prawo do kochania?”.

*,,Jarosław Iwaszkiewicz i jego życie poza normami” 

Z Kubą Kowalskim rozmawia Przemysław Gulda

Gazeta Wyborcza, 22 lipca 2020

https://trojmiasto.wyborcza.pl/trojmiasto/7,35611,26142962,jaroslaw-iwaszkiewicz-i-jego-zycie-poza-normami-w-queerowej.html

fot. Dominik Werner

Kto się boi Virginii Wolf?

Kto się boi Virginii Wolf, to spektakl w reżyserii Grzegorza Wiśniewskiego na podstawie fantastycznego i ponadczasowego tekstu Edwarda Albee’go.

Rzecz dzieje się gdzieś w Nowej Anglii, w pokoju wypełnionym książkami (świetna scenografia Barbary Hanickiej), późną nocą, kiedy to pewne małżeństwo w wieku, na oko, czterdzieści plus, mocno zmęczone alkoholem, wraca z balu inaugurującego nowy rok akademicki. Ona to Marta (Dorota Kolak) – córka rektora uniwersytetu, on – Goerge (Mirosław Baka) – mąż Marty, niespełniony i niedoceniony wykładowca historii na owej uczelni. Na pierwszym planie nepotyzm i frustracja, które czasem robią miejsce analizie relacji małżeńskiej wspomnianej pary, czasami się z nią mieszają, niekiedy zazębiają.

Para ta nie szczędzi sobie uszczypliwości, obelg, impertynencji, inwektyw, ciętych ironii i sarkazmów. Publiczność zanosi się od śmiechu… A Marta i George we wzajemnej zjadliwości docierają w końcu siarczystych poniżeń i upokorzeń. Przestaje być komediowo, robi się coraz bardziej cierpko i refleksyjnie. On obraża i upokarza ją swoją obojętnością i cynizmem, ona prościej i literalniej – dyskredytując go jako mężczyznę, kochanka, naukowca, człowieka w ogóle.

W pokoju pojawia się kolejne małżeństwo – zaproszeni przez Martę na coś w rodzaju afetr party Nick (Piotr Bierdoń) – przystojny, blondwłosy, wysportowany, szarmancki i szalenie ambitny nauczyciel biologii na uniwersytecie ojca Marty oraz Honey (Katarzyna Dałek) – niezbyt ładna słodka idiotka, trochę tępa i naiwna, żona swojego męża. Młodsi od gospodarzy o jakieś dwadzieścia lat, na pozór idealnie dobrani, kochający.

kto-sie-boi-virginii-woolf-20-2

Ale tylko na pozór, bo ten fasadowy kontrast par legnie w gruzach, gdy z szaf wychodzą potwory.

Okazuje się bowiem, że w tej grze słów i emocji, pary obnażają się coraz bardziej. Odkrywają przed widzami wnętrzności swoich związków i podszycie ich samych. I tak, Nick to małostkowy i zorientowany na karierę emocjonalny chłopiec, który wcale tak bardzo nie kocha swojego Skarbka. Ożenił się z nią po tym, jak uroiła sobie ciążę, a jej ojciec zostawił jej w spadku ogromna fortunę. Nie jest ani kulturalny, ani szarmancki, nie przeszkadza mu uczelniany awans przez łóżko z córką rektora. Nie przeszkadza mu w tym też wymiotujący w łazience Skarb, ani czytający obok, książkę George. Nie przeszkadza też to oczywiście Marcie. Kobieta rozpaczliwie wołająca uwagi i ciepła ze strony nieobecnego męża, idzie do łóżka z Nickiem. Zapytacie kto jest winny? Nikt. Ta swoista psychoterapia, freudowska analiza, czy też terapia małżeńska, która uruchomiła się na scenie, pozostawiona została dokończeniu przez widzów już poza teatrem.

kto-sie-boi-virginii-woolf-21

Pełen ciętego dowcipu, emocji i angażującej historii spektakl ma kilka dużych atutów, ale w sąsiedztwie niemałych zgrzytów.

Jeśli chodzi o plusy, to niewątpliwym jest obecność na scenie absolutnie fantastycznego duetu Kolak, Baka. Fenomenalne kreacje, gra aktorska na najwyższym poziomie, ogromne doświadczenie sceniczne jakie mają i bezsprzeczny talent pozwoliły im zagrać nieuciekającą w tanie efekciarstwo i nieznośną przesadę, nonszalancję. Zdecydowanie mocny punkt, to także wspomniana już na początku scenografia Barbary Hanickiej oraz przekład Jacka Poniedziałka.

Niestety w kwartecie z rewelacyjnymi Dorotą Kolak i Mirosławem Baką uwypukliły się różnice w warsztacie drugiego scenicznego małżeństwa.

Postać Honey w wykonaniu Katarzyny Dałek, to w mojej ocenie największy mankament spektaklu. Dałek nie miała łatwej roli – drugoplanowa postać, obecna w rozmowach innych jako opowieść w osobie trzeciej, spędzająca większość czasu na torsjach w łazience gospodarzy. Jednak gdy już się pojawiała, próbując wejść w ton nierozgarniętej i infantylnej, skręcała nieopatrznie w trudną do zniesienia melo – recytację.

Trudne w odbiorze było także oświetlenie, szczególnie zjeżdżające z sufitu szpitalne reflektory – zbyt duża dosłowność chirurgicznej dokładności w roztrząsaniu przeszłości.

kto-sie-boi-virginii-woolf-18

Spektakl warty zobaczenia, na pewno ze względu na mistrzowskie kreacje Doroty Kolak i Mirosława Baki. Ale żeby jechać na niego przez pół Polski, to już chyba nie…

fot. materiały Teatru Wybrzeże

 

%d blogerów lubi to: