Średniowiecze. Epoka kojarzona z ciemnotą, brudem, zacofaniem, wojnami. Z chrześcijaństwem, Inkwizycją, krucjatami, religijnym fanatyzmem.
Co szczególnego stało się w roku 1095, że młodzi belgijscy artyści z kolektywu Kuiperskaal, którego rdzeń tworzy rodzeństwo Romy Louise i Victor Lauwers oraz reżyserka Lisaboa Houbrechts zdecydowali się zrobić o tym spektakl? Historia mówi o tym, że papież Urban II nawołał w swoim kazaniu do wypędzenia z Jerozolimy muzułmanów, czyli faktycznie do pierwszych krucjat. Twórcy spektaklu dołączyli opowieść o perypetiach czwórki tułaczy. Ich losy wyznaczają oś przedstawienia, choć nie stanowią jego istoty. Celem twórców, jak czytamy w opisie do spektaklu, jest dotarcie do czystych, namacalnych emocji i fizyczności ciała. Dodam, że także o tym, jak ciało nabrzmiałe od emocji szuka rozładowania oraz o tym, jak niewiele od roku 1095, jako społeczeństwo się nauczyliśmy …
Na początku XI wieku, z powodu papieskiego wezwania wielu mężczyzn opuszcza swoje domy, aby wziąć udział w walce z wrogami chrześcijaństwa — jedynej dobrej i słusznej religii i bronić świętego miasta. Wiele kobiet zostaje samych, wielu mężczyzn samotnych w drodze. Wiele ciał zostaje samych i wiele związanych z nim potrzeb. Może to właśnie przez tę samotność nawiązuje się płomienny romans, rosnące pożądanie Berthy i mauretańskiej niewolnicy Num (Romy Louise Lauwers), którego fizyczność i żądze, cienie poruszających się, nagich ciał, podglądamy zza oświetlonego ekranu. Uprawiamy obustronną nieprzyzwoitość.
W tym samym czasie z klasztoru warczących jak tybetańscy mnisi, benedyktynów w Gandawie, ucieka dwójka zakonników, m. in. bard Benny (Seppe Decubber). Samotność Berthy, ucieczka Num, wygnanie zakonników skutkują decyzją o wspólnej tułaczce po Europie. Drogę do Kordoby, którą przemierzają krzycząc, wijąc się, szaleńczo tańcząc jest w pewnym sensie nie interesującym nikogo odpadem. Gdzieś leży niekompletna głowa świni, mnich jedzie na koniu z worków foliowych, wszystko wydaje się być przypadkowe i niepasujące, absurdalne i przesadne. Tak scenografia Oscara van der Put, jak gesty aktorów, ich nieporadny ruch, sposób wypowiedzi charakteryzowany na animowane postaci, kukły, dziecięcy teatrzyk. Cały świat, wszystkie jego części jakby rozrzucone po wielkim wybuchu — rozpadający się, zniekształcony wszechświat, pot i hiperbola.
Twórcy spektaklu starają się o przekraczanie granic — ciała, emocji, heteronormatywności, szaleństwa. To bardzo intensywny, absurdalny, przez co często zabawny spektakl. Ostatecznie mocno fizyczny i ponury teatr. Teatr maniakalny, w którym wszystko jest szorstkie, mocne i głośne. Wszyscy tu krzyczą — bo i papież wzywając do mordowania muzułmanów, i kalif chcący dla Num kary gorszej niż ukamieniowanie, krzyczy trędowaty, który niewolnicę ukarać radzi gwałtem w obozie dla trędowatych. Huczy także muzyka, która wzmacnia wrażenie rozpadu i nadaje spektaklowi rytm (Maxime Rouquart i Simon Lenski). Tylko Benny jest milczący, nawet wtedy, kiedy dowiaduje się o samobójczej śmierci Num i kiedy sam umiera. Tułaczka trwa. Religia i przywódcy atakują, nawołują, przymuszają, rośnie skala fanatyzmu… Czy coś nam to przypomina?
fot. Klaudyna Schubert