Mezopotamia

,,Mezopotamia” w reżyserii i adaptacji Wiktora Bagińskiego powstała na podstawie rewelacyjnej książki Serrhija Żadana o tym samym tytule. Tyle, że jak się głębiej zastanowić, to trudno powiedzieć, po co tak naprawdę był Bagińskiego Żadan. Akcja obu ,,Mezopotamii” odbywa się w Charkowie. U Żadana jest to opowieść błyskotliwa i wzruszająca – o miłości i o poszukiwaniu spełnienia. W końcu o poplątanych losach bohaterów, którzy kochają się, krzywdzą, uciekają od siebie i do siebie wracają. Ich ruchy nie mają jednak żadnego wpływu na globalną historie. U Bagińskiego, ludzie są więźniami – swoich historii, przywiązań, ograniczeń, swojej miłości i choroby. Przede wszystkim są jednak więźniami miejsca – z którego nie warto wyjeżdżać, skoro nie można do niego wrócić. Nawiązanie do zatrzymania uwidacznia się w scenografii autorstwa Stafanii Chiarelli, gdzie więzienne kraty są tłem i horyzontem wydarzeń – czy to w szpitalu, czy na urodzinowym przyjęciu. 

Nawiązanie do wojny w Ukrainie wydaje się oczywiste. Mimo dramatycznych wydarzeń, wybuchów bomb i żołnierzy na ulicach, życie toczy się dalej – ktoś zachodzi w ciążę, kto inny umiera na raka. I podobnie jak u Żadana, tak i u Bagińskiego, prywatne historie pozostają jedynie osobistymi końcami świata, które w szerszej perspektywie niczego nie zmieniają. 

Biorąc pod uwagę aktualność, jaka wiąże się z tragicznymi wydarzeniami za naszą wschodnią granicą, ,,Mezopotamia” Bagińskiego mogłaby być wzruszającym i lirycznym obrazem ludzkich dramatów uwięzionych w ich mikrokosmosach. Mogłaby być też czymkolwiek innym, gdyby nie płaska dramaturgia i tekst, który nie integrował się z postaciami. Gdyby nie realnych rozmiarów zebra stojąca z tyłu sceny i której obecności nie sposób uzasadnić – prócz nawiązania do okładki książki. I gdyby nie Patti Smith (Darya Novik), która zaśpiewała dwa wielkie utwory: ,,Because the night” i ,,Gloria” przy akompaniamencie gitary basowej, na której to grała białowłosa, siedząca na kamieniu z boku scena, kobieta. 

I nie pomogli temu przedsięwzięciu nawet rewelacyjna w roli psychoterapeutki Barbara Krasińska ani zabawny, zawadiacki Konrad Cichoń z niezwykłą lekkością i autentycznością grający Jurę.


fot. materiały prasowe Teatru Polskiego w Poznaniu

Śluby panieńskie

Zmieniająca się rola współczesnego mężczyzny, czy upadek męskości to od kilkunastu lat przedmiot zainteresowania wielu psychologów i badaczy, co potwierdzają oczywiście liczne publikacje na ten temat. Podam zaledwie dwa przykłady, jeden światowy i drugi z naszego poznańskiego podwórka, żeby tę tezę potwierdzić. W 2015 roku, nazywany głosem i twarzą współczesnej psychologii — Philip G. Zimbardo i  Coulombe Nikita S. napisali książkę Gdzie ci mężczyźni? W wywiadzie z Martyną Harland dla Gazety Wyborczej, profesor Zimbardo mówi, że dziś kobiety już wiedzą, że mogą osiągnąć wszystko, cokolwiek zapragną. To spuścizna emancypacji i efekt ich ciężkiej pracy. Tymczasem mężczyźni mają nadal nastawienie hedonistyczne. Chcą się przede wszystkim dobrze bawić, tu i teraz. To podejście nie zmienia się u nich od lat.

A jedenaście lat temu profesor Uniwersytetu im. Adam Mickiewicza, Zbyszko Melosik wydał książkę Kryzys męskości w kulturze współczesnej, w której pisze, że owy kryzys przybiera formę społeczno-kulturowej epidemii.

53537525_2359657934044198_32524387173269504_n

W dobie silnej emancypacji kobiet, feminizmu, konieczności (lub nie) przyjmowania niestereotypowych ról rodzinnych, nowych wyzwań dla płci, nie dziwi fakt niesłabnącego zainteresowania również teatru tym tematem.

I tak, Andrzej Błażewicz wystawia w Teatrze Polskim w Poznaniu Śluby Panieńskie Aleksandra Fredry. W opisie do spektaklu czytamy między innymi, że to spektakl, w którym twórcy portretują problemy współczesnego mężczyzny (…), tropią stereotypy i przemocowe wzorce zachowań wobec obu płci (…) stawiają pytania o tożsamość męskości w całej swojej rozciągłości obejmując obszary zarówno hetero-, jak i nieheteronormatywne.

Po przeczytaniu opisu, pełnego zapewnień i cytatów z wypowiedzi autorytetów w dziedzinie psychologii, jak Freud, czy wspomniany przeze mnie P. G. Zimbardo, zastanawiam, czy byłam na dobrym spektaklu, czy nie pomyliłam przypadkiem scen. Bo owszem, widziałam i słyszałam Anielę i Klarę — rzeczniki tytułowych ślubów wiecznego panieństwa. Widziałam i słyszałam płacz Albina, którego w książkowej wersji Klara nazywa przekornie fontanną. Zauważyłam też młodego fircyka i hulakę, Gustawa oraz dobrego wujka Radosta. A więc Śluby… były. Ale czy spektakl ten faktycznie mówił cokolwiek o upadku męskości, czy uruchomił inną niż patriarchalna narrację?! Opis do spektaklu i zapewnienia twórców wydają się być w tym przypadku sporym nadużyciem, a doszukiwanie się w spektaklu wspomnianych treści było by nadinterpretacją.

53383989_2359658057377519_6868193816348721152_n

Najmocniejszą stroną spektaklu jest scenografia Aleksandry Grabowskiej, która w połączeniu ze światłem (również Grabowska) zdaje się tworzyć obrazy wręcz oniryczne. A jest  to ściółka leśna przykryta kratą podobną do doświetlaczy piwnicznych i zsyp do gruzu w rogu sceny, z którego raz po raz wyłania się jabłko, które mitologizuje, dopowiada o magnetyzmie serc i dwóch przeznaczonych sobie połówkach błąkających się po świecie. Las, zieleń, słońce ukryte jest pod kratą. Widzimy je, ale nie możemy dotknąć.

Kolejny plus Ślubów… to na pewno aktorstwo. A grają tu sami mężczyźni (to pewnie to przełamywanie stereotypów…): Mariusz Adamski w roli hardej i zbuntowanej Klary, Konrad Cichoń jako delikatna i wrażliwa Aniela, Piotr B. Dąbrowski — przepoczwarzający się z birbanta w czułego partnera i kochanka (scena miłosna Anieli i Gustawa leżących na trawie, wspaniale doświetlona, jest jedną z najbardziej udanych i wizualnie urzekających). Dalej, Paweł Siwiak w roli Albina, w wersji Błażewicza wzbudzający raczej współczucie i rozczulenie niż zdenerwowanie, jakie to wywoływał fredrowski Albin. Choć przyznam, że śpiewanie przez kilka minut w płaczu, ,,smutnej” piosenki, to już trochę za dużo. Ale tak, chłopaki też płaczą i są wrażliwi, oczywiście! Sam jednak pomysł zbudowania z tego argumentu dla całej sceny, wydaje się być karykaturalny. I last but not least, Wiesław Zanowicz w roli opiekuńczego wuja, któremu sen z powiek spędza chęć doprowadzenia Gustawa przed ołtarz.

Scenografia, światło, aktorstwo to zdecydowanie najmocniejsze punkty Ślubów panieńskich, z których to niestety, ale nie wybrzmiewają treści, o których zapewniają nas w opisie, twórcy.

fot. materiały Teatr Polski w Poznaniu

%d blogerów lubi to: