Antonówki

Sam Czechow nigdy tego nie potwierdził, ale prawdą jest, iż wiele osób z bliskiego otoczenia pisarza odnajdywało w bohaterach jego utworów historie do złudzenia przypominające ich własne. Pisze o tym Sylwia Frołow w reportażu ,,Antonówki. Kobiety i Czechow” i starają się to przedstawić na opolskiej scenie twórcy spektaklu ,,Antonówki” w reżyserii Janusza Opryńskiego.

Reportaż został podzielony na kilka rozdziałów, a na kartach czterech z nich autorka portretuje najważniejsze w życiu Antona Czechowa kobiety oraz to, jak relacje z nimi wpłynęły na jego twórczość. Są to jedyna siostra pisarza – Masza, przepiękna pretendująca do bycia artystką – Lika (Lidia Mizinowa), literatka – Lidia Awiłowa oraz jego żona, aktorka – Olga Knipper. Spektakl natomiast jest kolażem wątków z dramatów ,,Płatonow” i ,,Mewa” oraz opowiadań ,,Nieciekawa historia”, ,,Atak”, ,,O miłości” oraz ,,Dama z pieskiem”. Bohaterowie tych właśnie dzieł posłużyli twórcom opolskich ,,Antonówek” za pomost do przedstawienia biograficznych wątków z życia literata. Aktorzy posługują się tu zatem zarówno słowami postaci fikcyjnych, jak i osób rzeczywiście w różny sposób powiązanych z pisarzem. Rozwiązanie to okazało się niestety mało komunikatywne. 

Nie do końca jasnym jest bowiem, kiedy ze sceny mówi Lika, a kiedy inspirowana nią bohaterka ,,Mewy” – pragnąca zrobić karierę aktorską Nina Zarieczna. Albo kiedy mówi sam autor, a kiedy Trigorin z tegoż samego dramatu. Być może na nieczytelność tę wpłynęły też mało przekonujące kreacje aktorskie. Zagranie bowiem patchworkowej postaci zbudowanej z realności, która to stała się inspiracją do powstania fikcji, wydaje się być zadaniem co najmniej karkołomnym. Niewątpliwie jednak poradziła sobie z nim Eliza Borowska w roli Anny Pietrownej Wojnicewej z ,,Płatonowa” oraz Anny Sergiejewnej z tragikomedii ,,Dama z pieskiem”. Postaci te, wiarygodne w wykonaniu Borowskiej, jako nieliczne przedstawiały jakąś pociągającą uwagę widza historię. Historię zatracenia w miłości, szaleństwa, tęsknoty. Rozmowa Anny Wojnicewej z Płatonowem (Rafał Kronenberger), podczas której, jak w letargu, piją wódkę, maniakalnie rozlewając ją do kolejnych kieliszków, podczas gdy smutek czyni ich zupełnie bezradnymi, jest jedną z najbardziej interesujących scen w całym spektaklu.

Nie sposób jednak uchwycić twórczego geniuszu Czechowa, czy przemycanych przez niego do utworów prywatnych doświadczeń, bez przeczytania reportażu Frołow i znajomości wspomnianych dzieł pisarza. Rolą krytyka, a niekoniecznie widzów jest tę pracę wykonać. Czy reżyser przecenił widza, czy może go zignorował? Nieczytelne kody to największy grzech tego spektaklu. Co zaś do rozgrzeszenia, może być ono udzielone dzięki fantastycznej, umożliwiającej grę na kilku planach scenografii autorstwa Katarzyny Stochalskiej, genialnej muzyce Wojtka Mazolewskiego, która opowiada ten spektakl czasami lepiej niż sami aktorzy, oraz przepięknym grupowym scenom choreograficznym pod kierownictwem Mateusza Wojtasińskiego. 

Stoły i krzesła oraz ogromny zbiornik wypełniony wodą umieszczony z tyłu sceny – raz staw, raz rzeka – umożliwiły rozgrywanie akcji w różnych miejscach – mieszkaniach bohaterów, karczmach, pijalniach, willach. To delikatne, nastrojowe światło (Katarzyna Stochalska i Aleksander Janas) wskazywało aktualne miejsce akcji. Bohaterowie poprzedniej historii stawali się wtedy mimochodem cichymi uczestnikami kolejnych wydarzeń albo ich obserwatorami. Barwy dominujące w scenografii i kostiumach – biel, czerń i szarość – stworzyły metaforę niejednoznaczności i wielowymiarowości. Wszak nic w życiu nie jest czarne albo białe. Jedynym, co od tej harmonijnej, nieco lirycznej estetyki wyraźnie odstawało, to wizualizacje (Aleksander Janas). Sprawiały wrażenie niedopasowanych, wypożyczonych na potrzeby ,,Antonówek” z innego spektaklu – nowoczesne, krzykliwe, niepotrzebne. Subtelnym i niezastąpionym budulcem akcji stała się bowiem jazzowa muzyka. Mateusz Wojtasiński zaś za pomocą ruchu oraz synchronicznych scen zbiorowych (imponujący taniec z kryształowymi kieliszkami w dłoniach, czy proste sekwencje ruchowe z wykorzystaniem krzeseł) stworzył choreograficzny portret kobiet i mężczyzn z życia Antona Czechowa. Każda i każdy z nich odegrał w nim co prawda inną rolę, ale wszyscy razem stanowili jedno, zakamuflowane na kartach literackich dzieł, prywatne doświadczenie.

Spektakl – kolaż złożony z fragmentów kilku utworów to koncept dość często spotykany w teatrze. Świadczą o tym choćby ,,Opowieści afrykańskie według Szekspira” Krzysztofa Warlikowskiego – przedstawienie, które powstało na podstawie tekstów Szekspira, powieści J.M. Coetzeego oraz monologów autorstwa Wajdiego Mouawada. Skuteczność zastosowania dramaturgicznego kolażu zależy od precyzji i klarowności prowadzenia przez niego widza. W ,,Antonówkach” jej zabrakło. To spektakl niełatwy w odbiorze, na co składają się nie tylko brak linearnej akcji, niekomunikatywność, nieprzystające do estetyki przedstawienia wizualizacje i mało umocowana w postaci gra aktorska. Wydaje się, że to zbudowanie osi spektaklu na konkretnych postaciach, a nie motywach, czyni problemy bohaterów, ich tęsknoty i rozstania, szaleństwa i miłości zwyczajnie mało interesującymi. Często są one bowiem na tyle poetyckie, że nie rezonują z dziś. To, co zaś na korzyść ,,Antonówek” działa, to na pewno scenografia, muzyka i choreografia.


fot. Edgar de Poray

Mistrz i Małgorzata

Mistrz i Małgorzata to dzieło życia Michaiła Bułhakowa, nad którym pracował prawie 12 lat. Prekursorski dla rozwoju współczesnej powieści, utwór. Wielka, czysta miłość, szatan w stolicy ateizmu, totalitaryzmu, fantastyka mieszająca się historyczną wiarygodnością, odwołanie do znanych symboli. Powieść przewrotna, niestereotypowa. Nie dziwi więc fakt niesłabnącego zainteresowania teatru tym dziełem. Mistrza i Małgorzatę w swoim repertuarze ma lub miał prawie każdy teatr miejski. Inscenizacji doczekało się także Opole. 

Mistrz i Małgorzata ma trzy podstawowe plany czasowe i odpowiadające im grupy bohaterów: akcja toczy się w Moskwie połowy lat dwudziestych ubiegłego wieku, w Jeruszalaim, czyli czasie historycznym oraz w czasie metafizycznym, czasie wieczności, zaświatów, symboli. Poza tym w różnego rodzaju zapowiedziach, przepowiedniach pojawia się także czas przyszły, a na balu u Wolanda bezczas. Łącznikiem pomiędzy tymi światami jest szatan. Przedstawienie akcji toczącej się w różnych czasach to duże wyzwanie dla teatru. W opolskim spektaklu w reżyserii Janusza Opryńskiego poradzono sobie z tym za pomocą mobilnej scenografii autorstwa Jerzego Rudzkiego, dzięki której aktorzy razem z jej elementami mogli swobodnie poruszać się pomiędzy wspomnianymi czasami. Jedyną stałą częścią był podwieszony pod sufitem duży sześcian, który pełnił rolę ekranu do wyświetlania wizualizacji (Aleksander Janas, Paweł Szarzyński / kilku.com). Prócz tego, sześcian to księżyc, który tak w powieści Bułhakowa jak i w spektaklu jest niemym świadkiem wszelkich wydarzeń i jednocześnie potężnym symbolem magicznym, łączonym z siłami nieczystymi, jak również symbol wyzwolenia, spokoju. Na ekranie/księżycu została wyświetlona także jedna z przepowiedni Wolanda na temat przyszłości, pojawiły się obrazy wojny i kadry z przemów polityków (Baracka Obamy, czy Donalda Trumpa).

71187003_3078627245540936_1767082182754435072_n

Miłość i wolność

Miłość to przede wszystkim Małgorzata i czarująca, inteligentna rola Magdaleny Maścianicy, Małgorzata jest uosobieniem miłości i miłosierdzia, a u Opryńskiego także cierpienia – Małgorzata kocha ponad wszystko i jednocześnie mocno cierpi, co prawda ocalenie miłości i Mistrza (Michał Kitliński) nie ma dla nie ceny, ale wiele ją kosztuje. Wszak zgadza się być gospodynią balu u szatana, zawiera z nim pakt, staje się czarownicą, opuszcza miasto i za świtą Wolanda, na miotle udaje się w zaświaty. Scena lotu mogłaby być bardzo wzruszająca, gdyby nie akrobatyczny taniec na fioletowych wstęgach, w którym Maścianicę wyręczyła Martyna Pytel. Niestety zabieg ten, który miał pewnie w poetycki sposób interpretować przemianę kobiety stał się przesadzonym i kiczowatym efekciarstwem.

Małgorzata w opolskim spektaklu za miłością i do miłości cały czas pędzi – dosłownie i w przenośni – w drugiej połowie przedstawienia ma miejsce piękna scena, w której naga Małgorzata biegnie wokół sceny/miasta/świata, tak jakby bycie w ruchu dawało jej wolność. Może to samo dążenie, a nie dotarcie do miłości jej tę wolność daje?

Szatan i zło

Szatan w najprostszej interpretacji to Woland (Rafał Kronenberger) i jego świta: Behemot (Katarzyna Osipuk), Korowiew/Fagot (Radomir Rospondek) Azazello (Kacper Sasin) i Hella (Monika Stanek). Woland w opolskim spektaklu jest tajemniczy, wręcz mistyczny, przesuwa się po scenie pozostawiając za sobą jedynie szum gitary basowej. Gitara jest tu atrybutem niczym złamane anielskie skrzydło. Jeden element, kilka prostych dźwięków kreślonych na scenie przez Kronenbergera oplotły cały spektakl czymś w rodzaju melancholijnego niepokoju. Woland nazywa sam siebie Profesorem Czarnej Magii, a jej pokaz daje również w opolskim teatrze. Tu banknoty sypią się z kieszeni spacerujących pod sufitem linoskoczków (Jakub Bałdych/Grzegorz Hoffmann, Michał Głos). 

Sam Woland nie wydaje się być zły. Sprawia wrażenie raczej opanowanego, metodycznego, wręcz sprawiedliwego. To Moskwa i jej mieszkańcy są źli: piszący liche poematy, Iwan Bezdomny (Artur Paczesny), który wolność literacką sprzedał na zamówienie komunistycznej władzy; chciwy, zakłamany niedowiarek Semplejarow (Leszek Malec) i jego ubrana w szal z lisa, żona (Beata Wnęk-Malec) – wyjawienie Semplejarowej prawdy o podwójnym życiu jej męża, jej szczebiot i zawodzenie są zabawne, choć bardzo przewidywalne; wreszcie donosiciel Berlioz (Leszek Malec). To system polityczny, który narzuca jedyną słuszną wizję świata (Jezus nigdy się nie narodził, a Woland jest wynikiem zbiorowej halucynacji) jest zły. Szatan i jego diabły nie nakłaniają ludzi do nieprawości. Ich obecność jedynie obnaża ich niegodziwość, hipokryzję, materializm. 

72408801_3078627102207617_4145770783655854080_o

Odpowiedzialność wyboru

Wyborów dokonują wszyscy – mieszkańcy Moskwy, Małgorzata, Mistrz… to naturalne. Jednak wątek wyboru pomiędzy dobrem i złem, prawdą i fałszem, postępowanie w zgodzie z własnym sumieniem a podporządkowanie woli większości najwyraźniej zaznaczony jest w wydarzeniach historycznych. 

Spotkanie Piłata (Andrzej Jakubczyk) i Jeszui Ha-Nocri (Michał Kitliński) odbywa się w jednej z pierwszych scen spektaklu. Piłat ubrany w biały lekarski kitel z rubinowym podszyciem przesłuchuje Chrystusa w szpitalnej sali. Jeszua jest tu bardzo ludzki, doczesny, próbuje wytłumaczyć Piłatowi, że nie zrobił niczego złego, choć wychodzi mu to dość niezdarnie. Wzbudza w Poncjuszu współczucie, a jego obecność działa na Piłata kojąco – pomaga w opanowaniu silnego, nieustannego bólu głowy (na twarzy Jakubczyka widać wręcz fizyczne cierpienie). Mimo to skazuje Ha-Nocri na śmierć. Jakubczyk świetnie radzi sobie z niełatwą rolą człowieka przeżywającego wewnętrzny konflikt. Jego zachowanie jest skrajne – raz krzyczy, innym razem szepcze, jest zamyślony, filozoficzny, zaraz potem energiczny i mocny. To wszystko bardzo dobrze obrazuje jak głęboki dysonans wywołuje wybór – kierowanie się ludzki mi uczuciami, czy dokonanie wyboru w zgodzie z wymaganiami prawa.

Dosłowność

Cały spektakl prócz kilku zgrabnych scen, jest w zasadzie bardzo dosłowny i przewidywalny. Aktorzy mówią o burzy – z głośników słychać grzmoty, lekarz daje zastrzyk pacjentowi – z przesadnie dużej strzykawki tryska woda, na środku sceny odbywa się dialog Piłata i Jeszui – reszta postaci zastyga wokół w bezruchu, a pojedyncze światło pada na centralną dla sceny postać. 

Opolski Mistrz i Małgorzata stanowi wierną inscenizację powieści, choć Woland dostaje gitarę basową, Hella strój seksi pokojówki, a Piłat sądzi Jeszuę w lekarskim kitlu. Widzom nie zadaje się innych niż Bułhakow pytań, nie poszukuje innych, niż te dostępne w opracowaniach lektur, znaczeń, czy treści (tu nasuwa się refleksja o zasadności i sensie tworzenia inscenizacji w ogóle). Z jednej strony to teatr dobrego aktorstwa, z drugiej kicz i przesada podniebnych akrobacji. 

fot.  Edgar de Poray

%d blogerów lubi to: